środa, 29 października 2014

Zapisałem się na 42 BMW Berlin Marathon

Zapisać może się ... prawie każdy. Teraz jeszcze muszę poczekać do 20-go listopada, bo od tego dnia będą informować o ewentualnym wylosowaniu. Jeśli wylosują, ... to pobiegnę. Miałem czekać do następnego roku (2016), gdy stuknie mi pięćdziesiątka ale ... nie wytrzymałem :) Zresztą teraz, gdy jest tylu chętnych do startu, to pewnie już zawsze będzie losowanie a jak mnie później nie wylosują? Trochę kosztów będzie jeśli wylosują, bo jeszcze trzeba tam dojechać i jakiś nocleg też trzeba będzie wykupić. Jeśli wylosują, to już w listopadzie coś sobie zarezerwuję. Podana była lista hoteli mających specjalne oferty dla maratończyków ale trzeba się liczyć, że 150 Euro na pokój dwuosobowy trzeba będzie wydać. Do tego jeszcze przejazd. Jeśli się załapię do Berlina, to chyba zrezygnuję z Poznania (w 2015 r.)

wtorek, 28 października 2014

Pierwszy trucht po maratonie

Minęły dwa tygodnie od 15 MP i dopiero dzisiaj pobiegłem pierwsze 8 km. Właściwie to potruchtałem, bo tempo było w okolicach 6:20 na km zatem bardzo relaksacyjne. Po powrocie miałem trochę kłopotów z ... jelitami tzn. totalne zaparcie ale jak w poniedziałek po południu udało mi się ostatecznie opróżnić, to poczułem ogromną lekkość i świeżość. W niedzielę w Wągrowcu wygrał Krzysztof Szwon i pewnie bym znów wylądował w okolicy 3 miejsca, realnie oceniając obecną formę szachową. Jednak tak jak pisałem we wcześniejszym wpisie - teraz zrobiłem przerwę ... ale za rok będę walczył o pierwsze miejsce - ot takie postanowienie. Prawdopodobnie spróbuję się zapisać na maraton do Berlina, wtedy pewnie będzie trzeba zrezygnować z Poznania.

poniedziałek, 27 października 2014

Rocznicowy wyjazd do Kołobrzegu



W tym tygodniu minęło 20 lat. Postanowiliśmy z Ewą wyjechać sobie ... gdzieś. Ostatecznie padło na Kołobrzeg. Chodziło w sumie o to, by dojechać tam pociągiem, abym nie musiał się męczyć jazdą. Pewnie, że lepiej by było gdyby można wystartować pociągiem z Damasławka, ale ostatni kurs pasażerski przez naszą stację odbył się chyba z 15 lat temu. Maks jeszcze niby pamięta ten przejazd do Janowca Wlkp. gdzie ze stacji odbierał nas teść. Teraz połączenie wyszukałem sobie w internecie, bilet wydrukowałem sobie na własnej drukarce a mając ze sobą iPada nawet nie musiałbym drukować. Żeby ten wyjazd zaakcentować szukałem już wcześniej hoteli i to pięciogwiazdkowych. Wybór padł na Marinę, bo przy samym morzu. Złożyłem rezerwację ale następnego dnia otrzymałem odpowiedź, że miejsc brak. Zacząłem szukać w innych hotelach a tam miejsc brak. Znalazłem na stronie booking.com interesującą, kuszącą ofertę apartamentu w niskiej cenie. Cena była bardzo atrakcyjna, bo tylko 78 zł za noc, za pokój dwuosobowy. Oczywiście zauważyłem jeszcze zapis małymi literkami o jednorazowej opłacie "organizacyjnej" ale i tak było to taniej, niż w normalnych ofertach hotelowych (takiej klasy). Do końca nie mogłem "rozgryźć" o co chodzi z tymi apartamentami. Czytałem opinie o tych apartamentach i dalej nie miałem pewności. W piątek mogłem wyruszyć po lekcjach wcześniej do domu, bo klasa z którą miałem ostatnią lekcję była na wycieczce. Samochodem pojechaliśmy do Chodzieży i zostawiliśmy samochód u cioci Ewy. Pociąg przyjechał punktualnie, dojechał z kilkunastominutowym opóźnieniem. Oczywiście mogliśmy wziąć taksówkę ale z map Google wiedziałem, że mamy mniej niż 1 km. Zatem telefon do "rezydenta" i w drogę. Doszliśmy bez przeszkód, trochę się obawiałem jak się rozpoznamy ale stał przed wejściem i wręczył nam klucz, pobrał opłatę w gotówce, odpuszczając opłatę klimatyczną (bo płaciliśmy gotówką). Apartament był na 4 piętrze ale na dole miał bezpośrednie kryte połączenie z główną częścią hotelową. 50 metrów kwadratowych - łazienka, sypialnia i salon z aneksem kuchennym. Na wyposażeniu wszystko co jest potrzebne, naprawdę wszystko. Zatem tak naprawdę dla nas, to lepiej niż w pokoju hotelowym. Gdybym jeszcze raz miał wybierać - wybrałabym apartament a nie pokój. Całe szczęście, że Marina nas nie przyjęła. Pogoda była znakomita, tzn. świeciło słońce i nie padało. Trudno pod koniec października oczekiwać lepszej. Gdy wsiadaliśmy do pociągu, w drogę powrotną, właśnie zaczynały się Mistrzostwa Powiatu w Szachach. Zdawałem sobie z tego sprawę. Za rok ... będę walczył o 1 miejsce.

środa, 22 października 2014

Ponad pół tysiąca subskrypcji :)

Oczywiście były skoki ale teraz już raczej poniżej 500 nie powinno zejść. Całkiem fajne komentarze przychodziły ostatnio. Niestety nadal nie zabrałem się za pierwiastki a już dawno powinny być. Stale jednak coś zakłóca zwykły rytm dzienny. Przedtem był maraton, teraz było szkolenie CDEW, wkrótce będzie rocznicowy wyjazd do Kołobrzegu. Gdy tylko wróciłem ze Stęszewa popsuł się bojler. Właściwie to "rutynowa" awaria tzn. grzałka zaczęła przepuszczać wodę i tej wody było coraz więcej aż zaczęły wyskakiwać bezpieczniki. Z teściem już totalnie rozpracowaliśmy słabe punkty tego bojlera ale i tak zrobiliśmy tylko rozwiązanie tymczasowe, bo nie sposób czekać na oryginalną grzałkę kilka dni skoro wszyscy chcą się myć w ciepłej wodzie. Jedynym postępem było oklejenie nowej grzałki poxiliną w miejscu połączenia rurki miedzianej z podstawką. To prawdopodobnie tam następowało przebicie. Odpuściliśmy również montaż anody. Chwilowo jest OK. Dzisiaj miałem obserwację na lekcji tzn. wizytę vice. Na szczęście uważam, iż wszystko poszło co najmniej dobrze. Uczniowie pracowali, lekcja była taka jak powinny być wszystkie ... ale nie wszystkie takie mogą być. Oglądalność delikatnie ale wyraźnie spada, co znaczy że działania pisemne w polskich szkołach zostały "przerobione".

wtorek, 21 października 2014

Najładniejszy płot ... na ulicy

Miał stanąć już w maju a 21 października jeszcze nie wszystko jest skończone. Wiele było "przebojów", zawsze wychodziło coś drożej, niż było planowane. Trudno dokładnie policzyć ale wyszło ponad  4 tys. Były problemy z malowaniem i słupki są inne niż przęsła ale ... okazuje się, że taki układ jest bardzo ciekawy i może przy nim zostaniemy ... ale i tak 3 słupki są jaśniejsze. Malowanie proszkowe miało załatwić problemy z malowaniem na ... zawsze. Zobaczymy. Klamki miały być zupełnie inne. Praktycznie co krok wychodziły nowe problemy, mimo że przygotowałem teoretycznie wszystko profesjonalnie. Na szczęście opinie są pozytywne.

niedziela, 12 października 2014

Kosmos! - 4h złamane

3:57:26 netto (4:00:15 brutto), do 10 km biegłem za balonikami 4:00 później postanowiłem biec sam i lekko wyprzedziłem (bo baloniki biegły na netto). Najważniejsze, że ściany nie było. Właściwie to fatalna była przedostatnia noc, niezbyt dobrze przespana, bo co chwilę się budziłem. W sobotę była wyprawa po pakiet startowy. Ostatnia noc była znośna, chociaż obudziłem się o 2-ej i 4-ej ale szybko zasypiałem. Na starcie miałem prawie 3 minuty straty, pierwsze kilometry były dosyć szybkie. Na szczęście nie wyszło Słońce, chociaż było trochę duszno. Dzisiaj nie chce mi się więcej pisać.
__
waga rano: 68,5 kg
waga po biegu: 66,5 kg
___
Dodane 13X
Dziękuję za gratulacje (wszystkie), w komentarzu wpisał się (o ile dobrze pamiętam) świetny biegacz i przeciwnik szachowy z chess.com ... :) Cele? Na tym blogu wolę się wypowiadać tylko o szachach i biegach. Biegi - myślę o urywaniu kolejnych minut ale nie za wszelką cenę. W 2015 r. chciałbym zejść do 3:50 netto. Szachy - w tym roku nie wystartuję w Mistrzostwach Powiatu ale w 2015 r. chciałbym ... zostać wreszcie Mistrzem Powiatu.
Teraz jeszcze kilka myśli o wczorajszym biegu. Dojechaliśmy w sam raz ale już bez rozgrzewki. Na początku biegło się nawet dość ciężko, bo biegacze szybko wskoczyli na normalne tempo i lekko zwątpiłem. Tuż przed stadionem zdałem sobie sprawę, że trzeba cały czas uważać (pod nogi) bo niewiele brakowało a w tym tłoku wpadłbym w dziurę i bieg mógłby się skończyć. Później jeszcze kilka razy widziałem niebezpieczne miejsca na jezdni ale to już było konsekwencją wcześniejszej sytuacji. W tłoku o wypadek nietrudno. Jadłem i piłem od początku, z umiarem ale konsekwentnie. Miałem złe wspomnienia po czekoladzie, bo taka twarda ale skusiłem się i tym razem nie gryzłem lecz czekałem aż będzie się rozpuszczać i to było dobre posunięcie. Półmetek zrobiłem poniżej 2h (dzięki ucieczce przed baloniki) i to mnie uspokoiło. Cały czas szukałem osoby, na którą mógłbym "postawić" ale albo byli za wolni albo za szybcy. Ok. 27 km zobaczyłem na koszulce "Wild Jack", czyli Wągrowiec po chwili zobaczyłem idącą Anitę Buszkę (w ubiegłym roku miała chyba 3:47), nie zatrzymywałem się bo i tak bym jej nie pomógł ale zdałem sobie sprawę jak niewiele trzeba, aby przegrać (widocznie przeholowała). Co ciekawe, ta sytuacja trochę mnie nawet zmobilizowała i wręcz poczułem siłę ale nie trzeba było długo czekać po 30 km, w takim lesie zaczęło strasznie przybywać maszerujących aż się przeraziłem, że się zarażę i też przejdę do marszu a to była dla mnie porażka. Dokończyłem jednak połówkę banana, rozluźniło się, kawałek było z górki, zniknęli maszerujący i sytuacja wróciła do normy. Na ul. Warszawskiej biegłem obok miejsca, gdzie w 2013 r. "zając" wskoczył do lasu i mnie zdezorientował. Odcinek był długi i prosty, był lekki przeciwny wiaterek gdybym miał kogoś, kto by mi dopasował tempo, to mógłbym tam nieźle nadrobić ale to był odcinek, którego się bałem, bo bałem się ściany dlatego do końca tej prostej (do 38 km) biegłem ostrożnie. Po minięciu 38 km czułem, że mam tyle sił, iż spokojnie wytrzymam, po drodze wyłapała mnie jeszcze wzrokiem Ania Łucyk i dodała otuchy. Czułem się na tyle dobrze, iż na wodopoju na 40 km postanowiłem biec bez przystawania i dobrze. O dziwo zacząłem chyba nawet przyspieszać ale nie mogłem się wykazać, bo zrobiło się tłoczno i nie było jak wyprzedzać a nie chciałem marnować sił na lawirowanie i obieganie. Gdy minąłem ostatni podbieg, to jeszcze bardziej przyspieszyłem ale dalej było ciasno. Na mniej zatłoczonej na pewno nadrobiłbym jeszcze te 15 sekund i nawet czas brutto byłby z trójką z przodu. Z tego zamieszania z finiszem zapomniałem zrobić jakiś efektowny wbieg. Za metą podchodzi ratownik z ofertą masażu a ja zdziwiony ... Autentycznie ten długi finisz jeszcze mnie pobudził i podejrzewam, że prawie cały ostatni km biegłem w tempie poniżej 5 min/km i miałem wrażenie, że jeszcze mógłbym biec. Po biegu kubek herbaty i do samochodu, praktycznie zero zmęczenia żadnych bólów. W domu też żadnych oznak wyczerpania. Dzisiaj w szkole dalej spokojnie. Widocznie dałem z siebie za mało. 

czwartek, 9 października 2014

1000 km przygotowań

Andrzej jeszcze raz napisał i sugerował, aby dzisiaj "przeczłapać" 10 km. No to przeczłapałem i właśnie przekroczyłem 1000 km przebiegniętych w 2014 r. :)
Jutro bez biegania, ale planuję jechać rowerem do szkoły. Dzisiaj zadzwonił Olek. Trochę pogadaliśmy o koleżeństwie z czasów studiów. Trochę o bieganiu, że nie ma sensu się "zrywać" ale najważniejsze, że dał sygnał pozytywny w sprawie komputerów do szkoły.

Dieta przed 15 MP - czwartek

Wracam do "normalności" tzn. na śniadanie zwykłe kanapki. Wczoraj po treningu oprócz piwka, jabłka zjadłem również całą czekoladę. Dzisiaj wstając czułem się trochę połamany (zakwasy?), czyli trening dopiero teraz "wyszedł". Mogę jeść już wszystko ale będę się starał wybierać jak najwięcej węglowodanów.
Na obiad były kotlety schabowe z ziemniakami. Natomiast w związku z dodatkowym treningiem (po) spożyłem kolację w postaci gotowanej kaszy z pomidorem i piwem.

____
waga rano: 66,4 kg
waga wieczorem: 66,9 kg (ale po biegu zjadłem jeszcze woreczek gotowanej kaszy i wypiłem piwko i drożdżóweczka)
___________
Dzisiaj rano zauważyłem, że kanał na YT zasubskrybowała Basia8212 (dość popularna blogerka). Subskrybcje trochę "skaczą" ale myślę, że do 20 X powinno być 500.

środa, 8 października 2014

Ostatni trening przed 15 MP


Andrzej napisał, abym pobiegł dzisiaj 8 km tempem maratońskim i dopisał "(będzie słabo)". Gdy biegłem zastanawiałem się, co miał na myśli? Zasłabnę? Nie dam rady?
Zacząłem z Ewą na rozgrzewkę jedno kółko w 6:07 i przyspieszyłem - było: 5:18; 5:21; 5:24; 5:25; 5:29; 5:31; 5:24; 5:20 zatem praktycznie zawsze poniżej 5 i pół minuty. Jeszcze czułem zapas energii ale ... nie miałem zamiaru ani przedłużać tego treningu ani przyspieszać. Chciałem zrobić "swoje" i zrobiłem. Trochę się spociłem (więcej niż zwykle), może niepotrzebnie polar ubrałem. Po biegu zważyłem się (66 kg)... i wypiłem piwko (wreszcie). Od jutra "ładuję" węglowodany.

Dieta przed 15 MP - środa

Dzisiaj w nocy śniło mi się, że gdzieś się przeprowadzaliśmy i po skończonej przeprowadzce ... zacząłem sobie robić śniadanie. Pokroiłem bułki i ... w ostatniej chwili przypomniałem sobie o zakazie na węglowodany (np. pieczywo).
Na śniadanie: 1 kiełbasa polska, 1 pomidor, pół papryki (pierwszą połówkę zjadłem wczoraj na "kolację"), ok. 100 g twarogu i trochę mniej żółtego sera (na zdjęciu ten mniejszy kawałek z prawej strony). Już wczoraj czułem się inaczej, tzn. nie czułem mocy (trudno inaczej mi to określić). Dzisiaj ten stan się pogłębił tzn. siła "uchodzi". Nie ma natomiast żadnego uczucia głodu. Myśli natomiast "krążą" wokół obserwacji organizmu.
Na obiad: 4 jajka sadzone, pomidor i na jajkach jeszcze pokrojony żółty ser, który został po śniadaniu. W ciągu dnia napisał do mnie Andrzej i przykazał, aby teraz jeszcze wieczorkiem zrobić 8 km w tempie maratońskim (czyli dla mnie po 5:40) i ostrzegł mnie, że może być ciężko a później to już mogę ładować węglowodany do oporu. Przed obiadem czułem taki jakby lekki ucisk w skroniach. Jednak powody mogą być różne, nawet psychologiczne, bo kilka spraw miało miejsce.
___
waga rano: 66,3 kg
waga wieczorem: 66 kg (zaraz po treningu)

wtorek, 7 października 2014

Dieta przed 15 MP - wtorek

Dzisiaj na śniadanie: znów 3 jajka, 2 plasterki wędlin, ok. 100 g twarogu, ponad 100 g żółtego sera, pomidor i ogórek. Żołądek jest z pewnością pełen. Ewa bała się szczególnie tego żółtego sera (że tak dużo). Jabłka mnie kuszą ale jestem w stanie wytrzymać. Właściwie ta dieta nie jest dla mnie wielkim wyzwaniem. Nie jestem wielkim smakoszem, nie muszę mieć wykwintnych ani "pięknych" dań.
Na obiad miałem ok. 300 g dorsza soute (bez panierki) do tego 1 pomidor. Dla mnie soute rzeczywiście jest lepsze (lepiej czuć rybę).
__
waga rano: 67,4 kg
waga wieczorem: 67,3 kg

poniedziałek, 6 października 2014

Dieta przed 15 MP - poniedziałek

Spróbuję zrealizować założenia diety niskowęglowodanowej. Poniedziałkowe śniadanie: tuńczyk w oleju roślinnym (130 g), resztka wędzonego łososia (ok. 60-70 g), ogórek kiszony, 3 jajka gotowane (na miękko) z majonezem. Do szkoły zabieram jabłko - wiem, że trochę węglowodanów ma ale wolę mieć coś "w odwodzie".
-
Jabłka jednak nie wziąłem do szkoły. Obiad natomiast wyglądał następująco:
Trzy zrazy, jeden pomidor i jeden ogórek. Zupełnie mi nie przeszkadza niezbyt zachęcająca forma moich dań. Pilnowałem się tylko, aby nie tykać węglowodanów (pieczywo, słodycze). Wieczorem zjadłem jeszcze dwa plasterki wędliny i jeden plasterek żółtego sera. Nie odczuwam uczucia głodu, trochę inaczej czuję "głowę" ale może to od tego myślenia o skutkach diety. Teoretycznie to mózgowi może zacząć brakować glukozy i on może "protestować".
-
waga rano: 68 kg 
waga wieczorem: 68 kg


niedziela, 5 października 2014

Spotkanie w Tulipanie

Jacek Haja i Andrzej Wróbel, Poznań 4.10.2014 r. (fot. M.C.)
Tulipan - to lokal gastronomiczny w Poznaniu przy pl. Wielkopolskim. Wczoraj byłem tam na spotkaniu matematyków z grup: zastosowań i teoretycznej. Od początku naszego studiowania minęło już ... 30 lat. Zaczynaliśmy w 1984 r. Kilkoro zostało na uczelniach jako pracownicy naukowi, niektórzy zrobili nawet niezłą karierę. Kilkoro zostało belframi w liceach, niektórzy w renomowanych, niektórzy w pomniejszych szkołach (jak ja). Jeden jest nawet wiceprezydentem dużego miasta. Ja szykowałem się od początku na rozmowę z Andrzejem - biegowym multimedalistą paraolimpijskim :) Chcąc wydobyć koniecznie jakieś patenty na maraton. Andrzej w tym roku też pobiegnie, tyle że na luzie, celując w 3:50 i licząc albo na Volvo albo na wycieczkę do Szwecji za 2014 miejsce. Zatem powinien przybiec wcześniej niż ja, chociaż ja bardzo bym się cieszył, gdybym zrobił 3:50. Według Andrzeja moje długie wybiegania robiłem za wcześnie i niepotrzebnie robiłem aż 36 km wystarczyłoby 30 ale za to pod koniec września. Rozjaśnił mi też trochę problematykę patentu z dietą niskowęglowodanową. Ja rozumiałem ją jako (w przybliżeniu) "post" a bardziej chodzi, aby nie spożywać węglowodanów zastępując je tylko białkami i tłuszczami. Zatem od poniedziałku do środy będę unikać pieczywa, makaronów, ciast, słodyczy, ziemniaków, kasz, piwa itp. Natomiast od czwartku ... hulaj dusza. Później jeszcze sobie poczytałem na Wikipedii.
Był również akcent szachowy - na jakiś czas przysiadł się do mnie Mietek, który był zainteresowany problematyką szachową, bo jego syn zaczął grać. Z Mietkiem w czasach studenckich założyłem się o litrową Pepsi (jedną?), że na 100 partii ze mną, nie wygra 10. Graliśmy gdy tylko nadarzyła się okazja i jak to ze mną bywało trochę go zlekceważyłem (bo z pewnością grał słabiej niż ja), czasami niepotrzebnie zaczynałem grać, bo nie było warunków (np. wdawałem się w jakieś dyskusje z kolegami). Pewnie gdybyśmy wtedy grali te 100 partii w "normalnych" warunkach, to by mu się nie udało. Jednak wtedy przegrałem zakład, aczkolwiek niewiele brakowało.
Oczywiście nie było wszystkich, nie ma już Agnieszki i Marysi. Części po prostu nie pasowało. Co ciekawe nikt nie palił a kiedyś było w tym gronie trochę palaczy. Ja pierwszy opuściłem spotkanie ale ... ktoś musi pierwszy.
Andrzej stwierdził, iż widzi we mnie formę :) chociaż jeden, który widzi siłę a nie wychudzenie :)

czwartek, 2 października 2014

Papierowe lecznictwo w papierowym państwie

Trochę się zastanawiałem nad "lecznictwo" ... czy może "służba zdrowia"? W każdym razie wiadomo o co chodzi. Dzisiaj mama pojechała z siostrą do Żnina. Tam kolejny raz wystąpił atak bólu w stopie.  Przyjechały do Damasławka, pojechały do lekarza. Ten popatrzył i chciał kolejny raz ściągać "wodę". Siostra przekonała go, aby w końcu zająć się poważnie tą nogą, bo to już trzeci raz. Przyznał jej rację ... dał  skierowanie do szpitala. Pojechały do szpitala, znów do Żnina. Tam dużo oczekujących a mamę boli. Na szczęście jakaś znajoma pielęgniarka "załatwiła", że zostały przyjęte "już" po ponad 2 godzinach. Wykonano zdjęcie, było czekanie. Skończyło się na ściągnięciu "wody" (krwi) i wstawieniu nogi w gips. Siostra zadzwoniła po mnie, abym ją zmienił. Zatem zmieniłem gdy przyjechałem, to na poczekalni nadal czekali ludzie, którzy byli jeszcze przed mamą. Ja wszedłem na oddział i jeszcze musieliśmy czekać na jakieś papierki/wypisy/recepty. Ostatecznie doczekałem się "papierków". Pojechaliśmy do apteki, na szczęście blisko miała jedna dyżur. Pani aptekarka wzięła receptę i ... zauważyła, że brak na niej peselu mamy. Mówię, że doniosę bo mama w samochodzie siedzi. Pani zaprotestowała, że w żadnym wypadku nie może dopisać. Różnica w cenie leków z refundacją a bez, wynosiła ponad 100 zł. Nie pozostało nic innego jak powrót do szpitala. Na szczęście nie musiałem szukać lekarki, spotkałem ją od razu. Wzięła długopis dopisała pesel na recepcie. Gdybym wiedział, to sam bym dopisał. Wróciłem i wykupiłem receptę. Wróciliśmy do domu. Z ciekawości wziąłem "papierki" i czytam siostrze. Było to kilka zdań a tam kilka literówek ale to można zrozumieć. Jednak było również o tym, że nie było zmian cieplnych w stawie a lekarka nawet nie dotykała tej nogi a mama mówiła przy niej że noga w tym stawie jest ciepła (a druga zimna/normalna), była mowa że staw jest ruchomy a mamę tak bolało, że nie mogła ruszać. Ot takie "kwiatki". Ileż to czasu i nerwów ludzie tracą dla takich "papierków". Lekarze powinni zajmować się pomaganiem chorym a nie wypełnianiem "szalonej" dokumentacji...
Już szykuję się do wpisu ... o papierowej edukacji.