niedziela, 29 sierpnia 2010

Tydzień do półmaratonu w Pile

Został tydzień, biegam tylko dyszki i to jeszcze spokojnie a wszystko przez tę anginę. Jeszcze niedawno zastanawiałem się, czy nie zacząć biegu z grupą na 1:45 ale chyba bezpieczniej będzie biec z grupą na 1:50 i na końcówce im uciec (jeśli będą siły).

środa, 18 sierpnia 2010

Jak się wali, to na całej linii

W niedzielę kiepsko na turnieju szachowym a w poniedziałek złapała mnie angina. Dwa dni gorączka w okolicach 39 stopni (nawet 39,9) przerwa w treningach i piątkowy wyjazd nad morze pod wielkim znakiem zapytania. Najgorsze to te kłopoty z przełykaniem, wczoraj nawet zemdlałem.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Turniej "Lato na Pałukach"


W sobotę wróciłem do Polski a w niedzielę już na turniej (trochę szybko). Organizacja ... kiepska, z jednej strony starosta, który chce "coś" zrobić ale właściwie nie ma mu kto pomóc. Ostatecznie to ja wziąłem się za "zorganizowanie" szachownic, w tym celu musiałem odszukać klucz do pomieszczenia gdzie są przechowywane itd. W trakcie turnieju drukarka odmówiła drukowania, całe szczęście że mam doświadczenie z programem CAPro, bo starosta kilka razy też nie widział co począć. Pierwsza partia z juniorkiem - bez problemów, druga partia z moim rówieśnikiem D. Szopierajem i ... w debiucie oddałem piona ale starałem się grać aktywnie i pozycja się trzymała nieźle. Drań wiedział, że mam notorycznie niedoczasy i grał na to (bo graliśmy oczywiście na zegarach mechanicznych). Do końca zostało mi półtora minuty, pozycja dobra ale czas, Szopieraj stara się grać szybko i ... zauważam szansę na wiecznego szacha, wręcz krzyczę "remis", on od razu przyjmuje i trudno się dziwić, bo tak naprawdę był mat w jednym posunięciu - WSTYD, WSTYD, WSTYD takiego czegoś nie zauważyć (ale tak już się spalam w niedoczasach na mechanicznych zegarach). W końcu pół punkta z faworytem turnieju (o rankingu niemal 2200) to też coś. Następna partia też z wygą turniejowym M.Czechem i ... zaskakuję go gambitem budapesztańskim i zdobywam pionka, i pozycja jest aktywna i ... proponuję remis (to się później na mnie mści) ale kilka niedookładności i ... łapie mi hetmana, później było już tylko gorzej. W ostatniej partii z Mieciem Pazderskim, lepsza pozycja i presja gry na wygraną, i ... już widzę siatkę matową, już myślę, że daję mata ... a mata nie ma, to mnie tak deprymuje że przegrywam i tą partię. Po wygranej byłoby przyzwoicie (5,5 pkt) a tak tylko 4,5 pkt. 15 miejsce czyli wynik fatalny ale na szczęście nie oddający tego co się działo np. tego że miałem "na widelcu" Szopieraja. Pewnie gdybym wygrał tę partię turniej potoczyłby się zupełnie inaczej (dla mnie) ... :)

środa, 11 sierpnia 2010

Pożegnalna dyszka :-)


Prawdopodobnie ostatnia "dyszka" podczas tegorocznego pobytu w Niemczech (chociaż może jeszcze mi odbije). Biegłem bez specjalnych opcji na rezultat ale w drugiej połówce trochę się zmobilizowałem aby zejść poniżej 50 minut ... i udało się, ostatni kawałek z górki (ok. 1 km) zrobiłem w 4:01 min a ostatecznie ten typowy mój kawałek (prawdopodobnie niespełna dyszka) wyszła w 49:56, czyli całkiem przyzwoicie, gdybym tak pobiegł w Pile to byłoby 1:45 h czyli nieźle :) Cóż ... za 3 dni już w Polsce ... ale muszę przyznać, że pod pewnym względem jesteśmy "za" Niemcami - to ich "Hallo" podczas spotkania zupełnie nieznanych sobie ludzi jest naprawdę sympatyczne (a dla nich jest naturalne).

niedziela, 8 sierpnia 2010

Ostatni tydzień pobytu w Niemczech :)


Już tylko pięć dni roboczych zostało i to jeszcze chyba na galwanice ale to już nie ma znaczenia teraz już czuję gorączkę wyjazdu/powrotu :) ok. 200 m od mojej kwatery jest gospodarstwo, na którym można spotkać wielbłądy. Jak mnie zobaczył, to zaraz w moją stronę ruszył, pewnie liczył na poczęstunek :) Z bliska budzi respekt :)

sobota, 7 sierpnia 2010

5. Heidelauf - Ense-Hoingen 10 km


Dziwnym trafem wystartowałem w zagranicznym biegu na 10 km (podczas spaceru po mojej miejscowości zobaczyłem plakat informacyjny). Nastawienie było na złamanie życiówki ale jak zobaczyłem profil trasy, to zwątpiłem - pierwsze 5 km z górki a druga półówka pod górkę, różnica poziomów 120 m (!). Organizacja biegu bez zarzutu, świetne oznaczenia, zangażowanych mnóstwo ludzi do obsługi, startowe mniejsze niż w Polsce, bo tylko 4 Euro. Start na 10 km nastąpił z lekkim opóźnieniem, bo czekano na wszystkich zawodników z biegu na 5km i nordic walking. Stawka od samego początku się rozciągnęła i nie było zbyt wielu mijanek. Międzyczas na 5 km rewelacyjny 22 minuty z groszami (tak chciałbym biegać normalnie) ale na drugiej połówce już zdarzały mi się chwile przejścia do marszu i trwała ona równe pół godziny - razem wyszło 52:01, czyli przeciętnie (miało być lepiej) oczywiście na płaskim stadionie okazało się, że miałem jeszcze dużo sił i stać mnie było na przyzwoity finisz. Spiker przedstawił mnie jako niespodziewanego gościa z Polski i były oklaski. Na mecie napoje i jakieś dezodoranty do mięśni. Niestety w tomboli (losowaniu nagród wśród numerów startowych) nie wylosowano mojego numeru (tylko o jedno oczko większy - nagrodą była 5l beczka piwa). Z wydruku wynikało, że zająłem 27 miejsce na 38 zawodników (3 lub 4 kobiety miały oddzielną klasyfikację). Życiówki nie było ale jak na bieg "górski" nie było najgorzej i trochę jeszcze zabrakło mobilizacji, bo siły jeszcze były :)
(tylko takie zdjęcie udało mi się znaleźć - po prawej stronie z nr. 1940)