wtorek, 20 listopada 2018

Wreszcie dobry dzień

Zaplanowałem sobie na dzisiaj wyjazd do Terenowego Punktu Paszportowego w Gnieźnie. We wtorki zaczynam później lekcje a punkt jest czynny tylko w poniedziałki i wtorki. Obudziłem się jeszcze przed godziną 6. Zjadłem śniadanie i wyruszyłem do Gniezna. Sprawdzając na starcie czas i licznik kilometrów, tak aby wiedzieć, czy zdążę wrócić. Już w poniedziałek uprzedziłem koleżankę w szkole, że mogę się spóźnić i w przypadku mojej nieobecności, aby zajęła się klasą. Pierwotnie chciałem jechać inną trasą, ale wcześniej się dowiedziałem się, że w Kłecku jednak można przejechać przez rzeczkę, chociaż wszędzie po drodze są znaki informujące o konieczności objazdu w związku z remontem mostu. Prawda jest taka, że most pomocniczy jest prawie normalnym mostem (tylko wcześniej trzeba przejechać przez bramę, która pozwala odbywać tylko ruch jednokierunkowy, tzn. nie miną się w niej dwa auta). Dojechałem w 50 minut, bez łamania przepisów a jeden "przyczajony" patrol mijałem. Pod samym starostwem trafiłem akurat na jedno wolne miejsce parkingowe (dopiero po wyjściu zauważyłem, że były tam parkomaty). Szybko znalazłem pokoje 10 i 11 i ustawiłem się pod drzwiami, czekając na godzinę 8-ą, czyli początek urzędowania. Byłem jedynym patentem a słyszałem, że potrafi być tłoczno. Stałem tam może z 10 minut (raczej mniej). Przypadkiem zauważyła mnie urzędniczka i ... zaprosiła do siebie. Już przedkładała mi druczki wpłaty (aby mnie odprawić do kasy) a ja podałem swoje potwierdzenie wpłaty z prawidłowo wypełnionym "tytułem" (bo wcześniej sobie poczytałem, co być powinno).
Druczek wydany na miejscu (bo tylko takie przyjmują) wypełniłem sprawnie drukowanymi literami tylko raz korzystając z pomocy pani (pomogła mi ustalić kolor oczu - piwne). Zostały pobrane odciski palców dłoni lewej i prawej (na specjalnym urządzeniu). Nie było łatwo - mam bardzo gładkie dłonie i mocno musiałem dociskać a poziom sygnału był ledwie zadowalający. Już za miesiąc będę mógł odebrać mój nowy, okolicznościowy paszport. Wizyta w biurze trwała również poniżej 10 minut. Już o 7:45 mogłem wyruszyć w drogę powrotną. Teraz jechałem już obmyślając kolejne działania. Wpadłem na pomysł, aby korzystają z sytuacji wstąpić do GOPS w Damasławku i przebudować bazy danych. Poszło gładko i przy okazji mogłem zostawić fakturę HAi. Wróciłem do domu, zabrałem Ewę i Jakuba i pojechaliśmy do Wapna. Na początek podrzuciłem fakturę HAi do GOPS, następnie podrzuciłem fakturę HAi do biblioteki. Podjechaliśmy na parking szkolny. Ja wysiadłem a Ewa z Jakubem udali się do Wągrowca (ale nie musieliśmy pożyczać auta). Zaniosłem do sekretariatu fakturę HAi. Miałem mieć "nudne" programowe tematy ale w związku z akcją "Wzorowa Łazienka" zostałem poproszony o przeprowadzenie lekcji z kolorowankami toalet. Taki praktyczny temat był na rękę i mnie i uczniom i nawet fajnie pracowali i nawet niektórym uczniom dużo ten temat pomógł w praktycznej obsłudze komputera. Wiedziałem, że w związku ze zmianą adresacji IP zasygnalizowaną dzień wcześniej przez INEĘ będzie w szkole problem z Internetem. Zerwanie połączenia nastąpiło w "idealnym" momencie (w połowie ostatniej lekcji). Wiedząc co czynić przetestowałem robienie routera wifi z mojego telefonu oraz działanie programu TeamViewer. Zaraz po lekcji poszedłem do "serwerowni" przygotowałem wszystko tzn. kabel, połączenie itp. Zadzwoniłem do Advisora, którego dzień wcześniej poinformowałem, że będzie taka sytuacja. Pani, która odebrała telefon szybko znalazła właściwego człowieka (Miłosza). Ten zaczął mnie instruować, że trzeba ... a ja, zaraz gdy zaczynał kolejne zdanie - odpowiadałem "jest" (bo byłem już w pełni przygotowany). Miłosz przejął kontrolę nad laptopem pobierającym Internet z wifi a podłączonym kablem do szkolnej sieci. Zainstalował program (chyba Puppy, czy jakoś tak), odpalił, powpisywał w odpowiednich miejscach, odpowiednie numery dostarczone wcześniej przez INEĘ. Po góra 5 minutach wszystko (połączenie internetowe) wróciło do normy. Ja korzystając z nieobecności sekretarki zająłem miejsce przy jej komputerze i połączyłem się z DE, gdzie miałem do wydrukowania pierwsze strony arkuszy ocen klas pierwszych o które długo "walczyliśmy" z Helionem, aby wyglądały zgodnie z wzorem ministerialnym. Pojawił się Dyrektor i załatwiłem zgodę na praktyki dla Jakuba. Ewa odebrała mnie z Wapna i zawiozła prosto na obiad. Jakub będąc w domu napalił już (za mnie) w kominku. Na chess.com stoję we wszystkich moich partiach dobrze. Nie ma kompletnie porównania z kilkoma wcześniejszymi dniami. Dzisiaj wszystko, WSZYSTKO się układało - dokładnie odwrotnie, niż w dniach, gdy jeden problem powodował kolejny a ten jeszcze następny! Gdyby zawsze tak szło, to jakże człowiek byłby szczęśliwy. Wczoraj w "Milionerach" nie znałem odpowiedzi na pytanie o autora "Recepty na szczęście". :) Teraz już znam i autora i samą receptę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz