To było na półmetku mojego (obecnego) życia, w czerwcu 1990 roku miałem wtedy 24 lata, teraz mam 48. Byliśmy wtedy w Mińsku (Białoruś) w Pałacu Szachów (tak, było coś takiego!). Formę miałem całkiem niezłą skoro w meczu z Węgrami udało mi się wygrać z kandydatem na mistrza (trochę szczęśliwie ale jednak), Słowak tak się mnie bał (chyba) że brał remis, a Białorusin też tylko zremisował, co dało mi całkiem przyzwoity wynik. Wcześniej na spotkaniu w Wągrowcu ograłem brata Jurija Zezulkina - Aleksandra Zezulkina wtedy był mocnym "pierworazriadnikiem" a skończył jako FM. Pochodziłem sobie wtedy trochę po Mińsku, pieniędzy miałem wtedy relatywnie dużo (to były czasy wyjazdów do NRD). Gospodarze zorganizowali nam symultanę z Dawidem Bronsteinem i trzymałem się niemal najdłużej. Moja partia do 35 posunięcia wyglądała całkiem nieźle ale "niemal mistrz świata" mocno przyspieszył, nie miałem czasu dobrze przemyśleć (gdy podchodzi symultanista trzeba wykonać posunięcie). Przy tej "całej biedzie" (niby) Białorusi, życie tam wydawało się całkiem nie najgorsze, zwłaszcza mając w kieszeni dużo pieniędzy - można było np. poprosić prawie dowolny samochód o podwiezienie, ot takie amatorskie taksówki. Oczywiście widać było i biedę ale metro, hotele, pałac szachów itd. "fabryka chleba" i obowiązkowa "zliwka" do obiadu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz