Tak zaczyna się jedna z pieśni wielkopostnych. Nie śledziłem całości partii dwunastej rundy, bo byłem w kościele ale chwilami moje myśli biegły do Londynu :) Gdy wychodziłem z domu, to jeszcze żadna z partii nie była rozstrzygnięta. Co ciekawe Iwanczuk miał lekką przewagę z Carlsenem i to nawet czasową. Kramnik miał już znaczącą przewagę nad Aronianem, Gelfand minimalną nad Swindlerem i równo było w pojedynku Radżabowa z Griszczukiem.
Gdy wróciłem, to: Gelfand już zremisował, Aronian się wykaraskał a Iwanczuk mocniej (-0,7) przycisnął Carlsena. Jednak to nie koniec emocji - Aronian robi kosmiczny błąd i Kramnik wygrywa. Iwanczuk trzyma się dobrze i konsekwentnie powiększa przewagę. Carlsenowi zostaje minuta przeciwko pięciu Iwanczuka. Na szczęście obaj dostają bonifikatę i walka spokojniej może trwać dalej. Grają już ponad sześć godzin. Sześć godzin siedzieć i ostro myśleć ... kto oprócz szachisty jest w stanie to wytrzymać. W tv rozpoczyna się transmisja z drogi krzyżowej w Rzymie.
Łatwo jest obserwować partię, gdy w małym okienku pojawiają się komputerowe oceny głównych wariantów, ja w każdym razie szybko bym roztrwonił przewagę Iwanczuka, bo wielokrotnie czułem, że w danych pozycjach wykonałbym inne posunięcie. Iwanczuk ma dwa piony przewagi w końcówce wieżowej, to Carlsen musi walczyć o remis. Radżabow też miał dwa piony przewagi w końcówce wieżowej i tylko zremisował. Mija siódma godzina, teraz tylko jeden pionek przewagi ale odcięty król Carlsena. To wszystko grane było na oparach czasu, często pokazywała się 0 sek.
Koniec, Iwanczuk wygrał! Kramnik wychodzi na prowadzenie w turnieju! To się porobiło! Cóż, z pewnością nie sprawdzi się moja przepowiednia, że Carlsen zapewni sobie zwycięstwo przed ostatnią rundą, teraz ... to on wcale może nie wygrać tego turnieju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz