Niezbyt dobrze dzisiaj spałem, bo wieczorem pisałem wiadomość do nauczycielki matematyki Maksymiliana. List był dosyć zaangażowany ponieważ trochę przejąłem się jego losem. Możliwe, że jeszcze kiedyś wrócę do tego wątku ale postanowiłem przypomnieć (dla potomności) moją historię z matematyką. W końcu było ich wiele ale tu będzie o kropce. Nie tej nad "i" ale takiej na końcu zdania. Otóż będąc na czwartym roku studiów miałem przedmiot "algebra abstrakcyjna" z Panem R. Pan R. był bardzo cenionym dydaktykiem, bardzo miłym człowiekiem, bardzo lubił dzieci, potrafił studentów w drzwiach przepuścić przodem. Jednak mi zostało co innego w pamięci. Otóż nie zaliczyłem kolokwium o ile dobrze pamiętam minimalnie ale skoro się nie przykładało do nauki, to nic dziwnego. Za mało mam teraz czasu, aby dokładnie opisywać wszystkie okoliczności, zresztą i tak miałbym kłopoty, aby je dokładnie odtworzyć. Nie zaliczyłem trudno, od czego jest jest jednak poprawa. Pouczyłem się, Pan R. dał na poprawie zupełnie inne zadania już nie tak "banalne" jak za pierwszym razem. Wtedy już umiałem dużo, z pewnością na tyle, aby zaliczyć ten przedmiot. Cóż, okazało się, że zabrakło mi niewiele ... ot marny, jeden punkcik. Nie wiem jak jest teraz, wtedy kryterium zaliczenia było przekroczenie 50%. Cóż, razem z kolegą poszliśmy uprosić Pana R. aby pozwolił nam jeszcze raz napisać. Pan R. się zgodził. Jeszcze więcej czasu poświęciłem algebrze abstrakcyjnej, szedłem pisać niemal pewien zaliczenia. Okazało się, że Pan R znalazł jeszcze ciekawsze zadania, które dla pozostałych studentów z mojej grupy (a nawet grupy teoretycznej, gdzie były "mózgi") były już całkowitą abstrakcją. Oczywiście zabrakło jednego punktu. Ponieważ przeliczonych miałem naprawdę wiele zadań i wydawało mi się, że zrozumiałem ten materiał, ... więc "ubłagałem" Pana R. o jeszcze jedną, już "nadprogramową" szansę. Można się już domyślić dalszego ciągu ale napiszę. Pan R. skomponował zestaw zadań bardzo trudnych. Potwierdzali to nawet koledzy i koleżanki, którzy zostali na uczelni. Wydawało mi się jednak, że udało mi się napisać. Jaki był finał? Pan R. był bardzo skrupulatny i ... zauważył, że co prawda rozwiązałem zadanie ale w odpowiedzi nie postawiłem kropki na końcu zdania, za co właśnie musi mi odjąć TYLKO pół punktu. Dokładnie tyle - TYLKO pół punktu, zabrakło mi do zaliczenia. Nie mogłem już nic zrobić. Nie mogłem pisać wniosku o zaliczenie komisyjne, bo już miałem zaliczenie komisyjne z analizy, które zdałem po głosowaniu komisji, gdzie musiałem bronić swojej wersji rozwiązania a to wykładowca się pomylił (czyli gdybym podał jego "zły" wynik, to bym od razu zaliczył). Ot takie czasy były. Wracając do "kropki" - mój ciężki, bo ciężki ... ale pochód przez studia został zatrzymany. Niestety później, zgodnie z prawem serii, więcej spraw zaczęło się "walić".
Czy "kropka" miała znaczenie? Moim zdaniem tak.(nieźle "namieszała" w moim życiu) Zapewne zdaniem Pana R. również.Jako ilustrację do tego wpisu postanowiłem wykorzystać kadr z filmu "Nędznicy" według powieści Wiktora Hugo.
________
poniżej dopisane wieczorem
_____________
W tej samej sesji był jeszcze egzamin ze statystyki wielowymiarowej u Pani K. Gdy ja zmagałem się z analizą i algebrą koleżanka z grupy właśnie miała małe kilkumiesięczne dziecko. Koleżanka uczyła się średnio. uważam że generalnie na "moim" poziomie. Była na tyle "sprytna", że np. na zaliczenie do Pana R. pojawiała się z dzieckiem a Pan R. miał słabość do dzieci i ciach piąteczka. Zadania z mojego poprawkowego koła były dla niej nierozwiązalne. Dla mnie statystyka nie była najgorszym przedmiotem ale na wszelki wypadek przyszedłem na egzamin od samego rana, aby mieć pojęcie o sposobie egzaminowania przez Panią K. Zebrałem już "najważniejsze" powtarzające się pytania ale postanowiłem (a może byłem zapisany) wchodzić na końcu (aby zdać pewnie). Po pewnym czasie zjawia się wcześniej wspominana koleżanka, kompletnie zielona w temacie (cóż małe dziecko, to nie miała się kiedy uczyć). Tym razem pojawiła się bez dziecka. Przez ok. godzinkę poświęciłem się i opowiedziałem jej o podstawowych zagadnieniach w podstawowy sposób tzw. "początki", to były praktycznie hasła ale na słabe 3 powinno wystarczyć. Ja niektóre potrafiłbym wyprowadzać dalej ale niektóre znałem też tylko zarysy. Weszliśmy razem, wylosowaliśmy pytania, nasze indeksy leżały na biurku Pani K. Gdy my się przygotowywaliśmy Pani K zaczęła przeglądać nasze indeksy. Koleżanka "mózgiem" nie była ale piąteczki ładnie łowiła. Ja ... wszędzie poprawki (prawie wszędzie). Ponieważ chciałem bardziej się przygotować "wypchnąłem" koleżankę pierwszą do odpowiedzi. Gdy jednak zaczęła odpowiadać, to ... oniemiałem. Czyta pierwsze pytanie z kartki (z mojej listy przebojów). Pani K. trzyma i kartkuje jej indeks. Koleżanka zaczyna recytować, to czego ją nauczyłem. Trzy zdania i Pani K. przerywa jej "dziękuję, proszę następne pytanie". Kolejny "hit", czyli "ulubiony" zestaw Pani K. , która pewnie jest już znudzona tym zestawem. Znów góra trzy zdania i ostatnie trzecie pytanie i powtórka. "Dziękuję - bardzo dobry". Gdyby tylko chciała coś więcej, to koleżanka by "leżała", bo dalej była pustka. Myślę sobie - "będzie dobrze". Podchodzę do biurka, siadam, czytam pierwsze pytanie (Pani K przegląda mój indeks). Zaczynam schematem ale Pani K. mi nie przerywa, cierpliwie czeka na dalszy ciąg. Dalej nie idzie mi aż tak gładko ale coś tam tłumaczę ale Pani K. w ramach tego pytania zaczyna się dopytywać "a skąd to? a co to? a jak to?". W drugim pytaniu to samo i w trzecim to samo. Muszę wyprowadzać jakieś wzory, tłumaczyć co, skąd itd. Odpowiadam prawie pół godziny (koleżanka z 3 minuty) ale jestem przekonany, że na trzy to spokojnie zasługuję. Pani K. się chwilę zastanawia i ... "wie Pan co, Pan się jeszcze douczy, zapraszam za tydzień". Nie wierzyłem, że to się dzieje a to się działo. Kolejna poprawka. Ponieważ miałem wiele innych spraw/zaliczeń, to nie uczyłem się specjalnie na tę poprawkę. Trochę powtórzyłem przed wejściem i zdałem na cztery ale też byłem maglowany tzn. nie wystarczyło odpowiedzieć tylko na pytanie z kartki, zawsze pyłem jeszcze dopytywany o dodatkowe rzeczy i to w tych dodatkowych pytaniach miałem problemy. Bo samą odpowiedź na pytania kartkowe oceniłbym na bdb. Podsumujmy te trzy omawiane przedmioty. Koleżanka o porównywalnym potencjale intelektualnym ale faktycznie potrafiąca ostatecznie mniej ode mnie (przynajmniej z algebry i statystyki - dużo mniej) otrzymuje trzy oceny bdb. Ja - ostatecznie zdaję komisyjnie na dst z analizy (wykazując słuszność mojego rozwiązania, gdyby nie komisja, to Pan A. by nie uznał mojego rozwiązania), dostaję co prawda db ze statystyki ale dopiero na poprawce i nie zaliczam algebry abstrakcyjnej, bo nie zrobiłem kropki na końcu zdania a byłem wtedy ekspertem w rozwiązywaniu zadań Pana R. Z pewnością trudno już byłoby ułożyć zadanie, którego bym nie rozwiązał. Jednak wyczerpałem już wtedy limit zaliczeń komisyjnych i nie miałem nawet szansy udowodnić jaki byłem z tej algebry dobry. Chociaż gdyby ktoś spojrzał w indeks, to ... przecież niby jej (tej algebry abstrakcyjnej) nie umiałem. Totalna porażka.
Na temat twojego wpisu - i sytuacji które opisałeś Jacku mógłbym napisać pewnie z 10 stron formatu A4 (czcionką 6) ;), ale tym razem sobie daruję (szkoda mi nerwów).
OdpowiedzUsuńJako komentarz i podsumowanie dodam, że gdy mam nowego ucznia (zwłaszcza słabego), to za KAŻDYM razem sprawdzam czy on naprawdę nie umie czy ma jakiś powód (ważny interes), aby nie umieć. I wiesz co? W 90-95% przypadków okazuje się, że nie mogę trafić na takich uczniów, którzy naprawdę nie kapują kompletnie o co chodzi. W większości wypadków uczniowie (dzieci) albo mają większe bądź mniejsze zaległości albo ktoś im to w szkole źle tłumaczył albo w podręczniku są przykłady kompletnie odbiegające od realiów albo też boją się tego, że jak rozwiążą poprawnie... to dopiero będzie (vide "a skąd to, a jak to, a dlaczego", itd.).
Mam szczególną "wrażliwość" na nauczycieli, którzy idą po bandzie stosując "metodę kropki". Wyjątkiem jest sytuacja w której jest to niezbędne do celów dydaktycznych bądź wychowawczych. Niemnie takie tricki robi się TYLKO wtedy, gdy mają one głęboki sens (np. uczeń jest bardzo zarozumiały, a inaczej nie da się go przekonać, że jeszcze niewiele umie z całego zakresu matematyki). W przypadku uczniów słabych, którzy się starają... takie zachowanie uważam za poważne nadużycie władzy nauczyciela.
Idę o duży zakład, że byłbym w stanie Maksymiliana nauczyć na takim poziomie (zakładając czas, narzędzia do nauki i jego chęci do pracy nad zaległościami), że tej pani, która go prześladuje (bądź molestuje).... wyszłyby gały. Tyle tylko, że to nie Max ma problemy, lecz (z tego co opisujesz) jego "nauczyciel" (cudzysłów celowo użyty).
Oj, ... dzisiaj to się napisałeś :) Na Twoim blogu obszerny, ciekawy wpis. U mnie dwa rozbudowane komentarze :) Co do Pana R. - to nie mam pojęcia, czym mu wtedy podpadłem ... i pewnie już się nie dowiem. Chociaż chciałbym, aby kiedyś przeczytał ten tekst ć żeby uświadomił sobie jak wielki wpływ miał na kogoś losy ... Podejrzewam, że już nie pracuje (szacując czas jaki minął od tamtych lat). O losie syna planuję tu napisać - przytaczając również moją korespondencję do dyrekcji i do nauczycielki. ... Teraz ide biegać :)
OdpowiedzUsuń