Przełom roku był ... dla mnie bardzo pracowity. Wiele spraw musiałem pozamykać. Jedną z takich spraw chciałbym opisać. Były uczeń zwrócił się do mnie, abym mu naprawił laptopa, bo cały czas blue screen wyskakuje. Dałem mu kilka dni, aby sam poszukał w Internecie i spróbował sam naprawić, ale mus się nie udało i laptop trafił w moje ręce. Cóż ... wypada pokazać, że coś się potrafi. Początek był nawet obiecujący, tzn. po wciśnięciu przycisku, uruchomił się i zdążyłem zauważyć komunikat, że mam 7 sekund na wciśnięcie dowolnego przycisku, aby przejść dalej. Podejrzewam, że uczeń tego nie widział i czekał, a system sobie wszystko sprawdzał i po napotkaniu "martwego" dysku wyświetlał blue screen. Podczas uruchamiania, jak to zwykle u młodych ludzi uruchamiało się mnóstwo różnych dziwnych programów związanych z grami. Zauważyłem dwa uruchomione antywirusy, w tym Avast. Zaraz na początku skanowania wyświetlił kilka zagrożeń, w tym drugi antywirus. To co wyszukał, kazałem mu usunąć, następnie odinstalowałem samego Avasta. Włączyłem Windows Defendera, zaktualizowałem bazę i jeszcze trochę dziwnych rzeczy poszukał. Usunąłem kolejne podejrzane sprawy, powyłączałem te różne programy włączające się przy starcie i laptop zaczął całkiem żwawo działać. Na wszelki wypadek wykonałem kilka restartów, ale blue screen się ani razu nie pojawił. Słyszałem tylko takie podejrzane pikanie ... jakby właśnie coś z dysku twardego. Wszedłem do zarządzania komputerem, do zarządzania dyskami i ... pokazało się tam kilka (!) pozycji. W "mój komputer" był natomiast tylko dysk C:. W takim razie jasnym stało się, że coś z tym drugim fizycznym dyskiem jest nie tak. Chociaż w menedżerze urządzeń pokazywało się, że dysk (urządzenie) działa, że sterownik jest aktualny, to jednak nic nie można było z tym urządzeniem zrobić, ani włączyć, ani wyłączyć, ani sformatować, ani ... Postanowiłem zatem dostać się do wnętrza laptopa. Kilka filmików obejrzałem i zacząłem rozkręcać. Było 11 śrubek do odkręcenia i 10 udało się odkręcić a jednej nie udało się odkręcić. Nie to nie. Co będę się wysilać? Postanowiłem odwieźć laptop i oddać w takim stanie do jakiego udało się doprowadzić. Dysk C, był dyskiem SSD i było na nim jeszcze ponad 40 GB wolnego miejsca. Zatem, moim zdaniem w zupełności wystarczająco. Sam często jechałem na pojedynczych GB wolnego miejsca na dysku i dawałem radę. Jednak uczeń nie chciał odebrać laptopa, tylko poprosił, aby w takim razie wymienić ten popsuty dysk. Cóż, wróciłem do domu z tym nieszczęsnym laptopem mając świadomość, że z tą śrubką będą problemy. Szukałem na YT, było kilka filmów o problematycznych śrubkach. Np. radzono wkładać gumkę. Próbowałem, ale nie udało się odkręcić. Były też pomysły, aby zastosować specjalny żel, lub takie "gwintowniki" (wkręcane w tę śrubkę), myślałem o lutowaniu, klejeniu, bądź podgrzewaniu. Skończyło się ... prozaicznie, tzn. przyniosłem wiertarkę i chciałem rozwiercić. Wiertło było rozmiarem dobre, ale śrubka się nie poddawała. Natomiast zauważyłem, że "otoczenie" śrubki jest mniej twarde i trochę nawierciłem obok, a ostatecznie siłowo wyrwałem płytę ochronną, czyli to co chciałem odkręcić, aby się dostać do wnętrza laptopa. Tam było trochę przygód z taśmą łączącą dysk twardy z płytą główną. Jest to tak delikatnie wyglądająca tasiemka, że bałem się jej uszkodzić, ale znów YT, znów filmy, z których dowiedziałem się, że nie trzeba się bać, że trzeba śmiało do paska/kreski wciskać w gniazdo. Trochę poeksperymentowałem np. wkładając dysk SSD od MacBooka i to właśnie wtedy zauważyłem, że jak za mało się włoży taśmę, to może nie działać, a jak się włoży "porządnie" to nie ma problemów z zobaczeniem dysku, ale ... nie jest tak łatwo, bo taki makowy dysk jest zabezpieczony przed Windowsem, tzn. znów nie widać go w "mój komputer", ale w zarządzaniu dyskami tak. Jednak nie można go sobie ot tak sformatować. Doczytałem, że najpierw trzeba ... usunąć zawartość i taka opcja jest dostępna z menu kontekstowego i dopiero wtedy bawić się dalej. Klient jednak zdecydował się na zakup większego dysku - "kto bogatemu zabroni?". Zatem zamówiłem dysk SSD 480 GB za 209 zł, który wkrótce dotrze i wtedy go zamontuję. Opisałem to całe "zdarzenie" w skrócie. Przy okazji znów się trochę nauczyłem. Kolejny raz przekonałem się, że warto podejmować wyzwania, a wyzwania pojawiają co chwilę. Naprawdę niewiele brakowało, aby się poddać i zrezygnować z realizacji tego zlecenia. Bałem się trochę ryzyka, bo przecież mogło się wszystko źle skończyć i jeszcze bym czasami dopłacał. Podobną historię miałem z iPhonem 3G, gdy trzeba było wymienić panel, to żaden punkt napraw nie chciał się podjąć i w końcu musiałem zrobić to sam (i zrobiłem). Wtedy iPhony nie były jeszcze tak popularne i trudno się było dziwić punktom, bo ryzyko było naprawdę duże, a nie było nic do rozkręcania, tylko trzeba było brutalnie rozbić i wyjąć, a później sklejać. Ta tytułowa przekręcona śrubka, to ... właśnie taki ... znakomity test dla człowieka. Odważyć się? Poddać się?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz