sobota, 27 maja 2017

Szachy elitarne, czy egalitarne?

W czasie jednej z przerw obiadowych poznańskiego kursu sędziowskiego miałem okazję wziąć udział w dyskusji na temat przyszłości szachów. Jeden z dyskutantów był za wspieraniem najlepszych za podwyższaniem poziomu szkolenia, którego celem miałoby być wykształcenie kilku zawodników na najwyższym poziomie. Sam chwalił się, że jego wychowanek jest medalistą Mistrzostw  Polski (chyba juniorów do lat 8). Opowiadał jakie to stosuje metody, aby mobilizować dziecko, aby oddzielić go innych dzieci, aby nie zakłócały cyklu treningowego i pewnie gdyby mu dać szansę, to mógłby się cały czas rozwodzić na swoimi racjami. Natomiast drugi dyskutant był wielkim zwolennikiem wprowadzenia szachów do szkół i ich popularyzacji. Prywatnie ojciec zdolnego młodego szachisty, który już grał np. w finale Mistrzostw Polski ale gdy już pojechał na ten turniej na drugi koniec Polski a turniej był rozgrywany w pobliżu miejsca z basenem kulkowym, to dla dziecka najważniejsze stawało się szybkie zakończenie partii, aby jak najszybciej udać się do basenu kulkowego. Ten drugi dyskutant opowiadał w jakiej trudnej znalazł się sytuacji i jak trudno mu było reagować. Niemniej ostatecznie uważał, że szachy nie są najważniejsze, zresztą sam też nauczył się grać wcześnie, później miał długą przerwę i później znów wrócił do szachów. Jakie jest moje zdanie? Oba stanowiska są ważne. Musi być konkurencja i to normalne, że czasami przeważać będą zwolennicy jednego lub drugiego stanowiska ale obie strony powinny sobie zdać sprawę, że zwycięstwo jednej z opcji może być w rezultacie, wkrótce jej klęską. Gdy upadną szachy popularne/amatorskie, to jaki smak będzie miało zwycięstwo "kanapowe". Gdy upadną szachy szachy elitarne, to amatorzy mogą stracić motywację, bo szachy nie będą w niczym lepsze od byle planszówki.
Ja jestem zwolennikiem popierania obu stanowisk i ... generalnie zawsze chętnie stanę w obronie słabszej strony/opcji. Uważam, że właśnie to "napięcie" na linii podziału stanowisk jest motorem dla rozwoju szachów.
-
Ostatnio było mało wpisów lub były zdawkowe bo ... były "Kolorowe boiska" a właściwie w tym roku "WF marzeń". 
Wziąłem się za to bo ... lubię się pakować w tarapaty albo bo nie boję się wyzwań. Niestety nie mam cech przywódczych i nie potrafię się skoncentrować na sprawach najważniejszych i pomniejsze zlecać/wciskać innym. Oczywiście byli tacy, którzy chcieli pomagać i dlatego coś tam w końcu wyszło. Nie potrafiłem na to ostateczne nagranie wywalczyć od dyrekcji więcej czasu. Całkowity czas, to zaledwie dwie lekcje i trochę, czyli ok. 100 minut. Niektóre dzieci pytają mnie - "czy wygramy? ". Ja z filmu nie jestem zadowolony jako twórca (aczkolwiek nikomu o tym nie mówię). Dopiero w ostatnim ujęciu dzieci w końcu zaczęły rozumieć o co mi chodziło. Czy kolejne podejście by coś dało? Trudno powiedzieć. Gdybym widział większe zaangażowanie, ... zwłaszcza ze strony koleżeństwa, to może bym walczył o poświęcenie jeszcze jednej godziny. O szansach filmu będę mógł się wypowiadać, gdy zobaczę dzieła konkurencji. Nie chcę tu pisać o przeciwnościach, które mnie spotykały, bo ktoś może ze szkoły może to czytać ale były. Nie chcę tu pisać o miłych gestach, które mnie spotkały, ... bo ktoś ze szkoły może to przeczytać ale były. Wolałem zostać przy otwartej formule zaproszenia do współpracy tzn. informowałem na stronach szkolnych o scenariuszu, zachęcałem do przedstawiania własnych pomysłów. Jak zwykle były przeciwności niezależne, akurat przebiegała zewnętrzna ewaluacja szkoły a ja np. musiałem tuż przed nagraniem przyjąć na lekcję wizytatora. Jednak mój charakter nie pozwolił mi wziąć na siebie roli "dyktatora", który będzie wydawał rozkazy, "kto, gdzie i kiedy". Zwłaszcza gdyby w rezultacie nie udało się nic wygrać a nawet wejść do finałowej dwudziestki. To by dopiero było gadanie - "Haja tak rządził i nas urządził". Ponadto obawiałem się, że gdybym rzeczywiście wziął się twardą ręką za towarzystwo, to ... dopiero były przypadki sabotażu. 
W każdym razie pracy był ogrom ... decyzje trzeba było podejmować szybko a były trzeba wyważyć, która okaże się w rezultacie lepsza i która nikogo nie skrzywdzi. Chociażby w sprawie dziewczynki, która miała zagrać Śnieżkę ... na pewno tej pierwszej było przykro a moim zdaniem była co najmniej równie dobra ale brała udział w początkowych ujęciach, gdy cała reszta jeszcze nie potrafiła się odnaleźć. Natomiast raz, gdy naprawdę dobrze szło moja noga zaplątała się w żyłkę, która służyła do hamowania wózka z kamerą i całe ujęcie przepadło (bo nie można montować filmu). Zresztą więcej mógłbym napisać już po ogłoszeniu wyników ale wtedy już pewnie nie będzie mi się chciało lub zapomnę. W każdym razie przy filmie też musiałem się zastanowić, w którą stronę pójść (twarda ręka, czy bylejakość?) ... a wybrałem kompromis. Taki wybór będzie można ocenić dopiero "po owocach". Zatem teraz trzeba będzie walczyć o głosy w głosowaniu, bo jeśli teraz uda się wejść do dwudziestki, to ... w następnej edycji dostanę większy kredyt zaufania i na więcej będę mógł sobie pozwolić tzn. pewnie dostanę więcej czasu od dyrekcji i będę mógł bardziej zarządzać koleżeństwem (a może koleżeństwo samo bardziej się weźmie, bo zobaczy że jakaś szansa jest). Zresztą już teraz, już po zdjęciach okazało się, że ta "akcja" była obserwowana (dyrekcja wzięła arkusz obserwacji i pewnie będę musiał coś tam podpisywać) a ja chwilami byłem bliski przełamania granic wytrzymałości cierpliwości. Dyrekcja się nawet zdziwiła, gdy usłyszała wartość nagrody i sama zaproponowała, że w następnym roku też trzeba będzie coś zrobić. Taki były te ostatnie dni, gdy cały czas musiałem odpowiadać cierpliwie na pytania, na które właściwie nie powinienem odpowiadać, bo były tylko stratą czasu ... albo testem mojej cierpliwości.
-
Nie mogę więcej pisać. (Ewa już nie może na to patrzeć - jak piszę) Muszę iść kosić trawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz