poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Rzetelność, czy rozsądek?

 Wstęp

Kilkanaście lat temu grałem w turnieju szachowym w Żninie i całkiem nieźle mi szło. Między innymi zremisowałem z pozycji siły z k+ (Markiem Olszewskim), wygrałem z I+. O ile dobrze pamiętam turniej był 9-dniowy (a co najmniej 7-dniowy). Do pełni szczęścia brakował mi tylko remis w ostatniej partii z zawodnikiem, który zajmował ostatnie miejsce. Takie było kojarzenie, bo tych zawodników, to aż tak dużo nie było. Pojechałem ostatniego dnia nastawiony bojowo, żeby w końcu tę normę na pierwszą kategorię zrobić. Niestety mój przeciwnik się nie pojawił. Co prawda otrzymałem punkt walkowerem i moje miejsce w tabeli się poprawiło, ale ... sędzia był na tyle rzetelny, że ani myślał zrezygnować z zapisu "+:-", co w praktyce przełożyło się na zmarnowanie moich pieniędzy i czasu i marzeń o normie. 
Właściwie, to nie było nic nadzwyczajnego w moim życiu. Miałem wiele tego typu przypadków. Wspomnę może o jeszcze jednym, takim bardziej znaczącym, który bardzo wpłynął na moje koleje życiowe. Otóż w czasie studiów na UAM, miałem przedmiot, który nazywał się algebra abstrakcyjna. To były czasy, gdy raczej podchodziłem do studiowania na zasadzie "zakuć, zdać i zapomnieć". Prowadzący starał się być bardzo rzetelny. Przy pierwszym podejściu do kolokwium nie udało mi się. Widocznie za mało czasu się uczyłem. Było jednak drugie podejście, poprawka. Żeby nie ryzykować, to już się poważnie pouczyłem. Nie były to już jednak tak proste zadania jak na pierwszym podejściu. To już było ewidentne "podniesienie poprzeczki". Zadania były już wyraźnie z wyższej półki. Jednak ponieważ się uczyłem, to coś tam rozwiązałem i czekałem na wyniki. Nadeszły następne zajęcia i prowadzący oddaje prace. To nie było takie po prostu oddanie, to było oddanie z omówieniem. "Tego pan nie zrobił, to pan zrobił, tu pan zapomniał, ... za to zadanie dostał pan tyle punktów, za to zadanie tyle, ... razem dostaje pan tyle (nie pamiętam dokładnie ile) punktów." W każdym razie była to liczba, która pozwalała zaliczyć to kolokwium. Ja już prawie szczęśliwy, a tu następuje ... "jednak w tym (jakimś jednym), w odpowiedzi nie zrobił pan kropki na końcu zdania i w związku z tym muszę panu zabrać pół punktu ... w związku z tym, nie mogę panu zaliczyć tego kolokwium, nie zdał pan". Tak było. (!) Owszem udało się jeszcze uprosić jeszcze jedno podejście. Uczyłem się już wtedy bardzo dużo. Uważam, że byłem już wtedy bardzo biegły w tej algebrze abstrakcyjnej. Z pewnością o wiele bieglejszy od wielu koleżanek i kolegów z grupy, którzy zdali za pierwszym podejściem. Miałem jednak obawę - jakie teraz będą zadania? Okazało się, że przeczucie było słuszne. Zadania były z całkiem innej bajki. Ja później pokazywałem te zadania kolegom z grupy teoretycznej, gdzie chodzili przyszli profesorowie matematyki i oni też przynajmniej "z marszu" nie potrafili rozwiązać tych zadań. Zatem, co było celem prowadzącego? Udowodnienie mi, że nic nie umiem? Zrobienie ze mnie naukowca? Nie wiem. W każdym razie moja "kariera naukowa" została zatrzymana. Prowadzący dopiął swego. Czy był rzetelny? Tego już się nie dowiem. Czy musiał odejmować pół punktu za brak kropki na końcu zdania w odpowiedzi? Wtedy sprawiał wrażenie, że było to naturalne i oczywiste i nie mogło być inaczej.

Klub MDK Wągrowiec

Minęło wiele lat. Zostałem nauczycielem. Zostałem prezesem Klubu MDK Wągrowiec, tzn. reanimowałem klub do osobowości prawnej. Zostałem sędzią szachowym i to nawet klasy pierwszej. Za własne pieniądze, które trzeba było wydać na szkolenia, trzeba było zdawać egzaminy. Ja nawet miałem poprawkę i musiałem jechać (za własne pieniądze) specjalnie do Wrocławia, żeby poprawkę zdawać. Z klubem też było wiele przebojów. Niby był, bo w Centralnym Rejestrze PZSZach figurował i były publikowane informacje o członkach i przede wszystkim o składkach, zwłaszcza tych zaległych. Dla Wojewódzkiego Związku Szachowego też był, bo był w różnych wykazach, byli zapraszani przedstawiciele na zebrania sprawozdawczo-wyborcze i przede wszystkim pojawiały się informacje o składkach klubowych. Natomiast, gdy raz junior reprezentujący klub zaszedł wysoko i zdobył jakiś punkt w rywalizacji i jakiś pan z UW z Wydziału Sportu próbował skontaktować się z przedstawicielem klubu MDK i skierowano go do mnie, to właśnie wtedy okazało się, że ... MDK Wągrowiec nie ma osobowości prawnej, nie ma konta etc. etc. i tak właściwie, to nie ma MDK Wągrowiec (jako klubu). Wtedy zdecydowałem się, żeby "wyprostować" sprawę i założyć ten klub formalnie. Poszukałem, poczytałem i udałem się do Starostwa w Wągrowcu. Traf chciał, że nie było tej właściwej pani i przyszła (bo to jeszcze były rygory pandemiczne) pani z tego pokoju, ale nie dokładnie od tego. Ja przedstawiłem problem. Było jeszcze trochę dyskusji, że jak klub, to przecież przez KRS, a ja że jak przez KRS, to trzeba płacić, że my chcemy jako stowarzyszenie, bo to za darmo. No to pani przyniosła mi całkiem spory plik różnych dokumentów potrzebnych do założenia stowarzyszenia. Ja podziękowałem i czekałem na dogodny termin w celu ustalenia terminu zebrania założycielskiego. W końcu nadszedł jakiś turniej powiatowy, to przed turniejem przedstawiłem problem i poprosiłem zainteresowanych o pozostanie po turnieju, żeby szybko przeprowadzić zebranie założycielskie i przede wszystkim zebranie odpowiednich podpisów na odpowiednich listach, żeby wszystko było "jak trzeba". Na zebraniu został wybrany zarząd itd. Pozbierałem dokumenty i kilka dni później pojawiłem się w starostwie i oddałem wypełnione dokumenty. Za kilka dni był telefon, że mam podejść. No to się zjawiłem. Okazało się, że jeden z założycieli nie podpisał się na jednej z list i muszę ten podpis zdobyć i będzie ok. Wpadłem na pomysł, aby wykreślić, tam, gdzie było za dużo, ale podobno tak nie można i do tego trzeba by było, poprawiać liczby w protokołach, które już też były podpisane. Oczywiście kusiło mnie, żeby ten podpis sfałszować i na drugi dzień zanieść znów do starostwa gotowy komplet. Brakujący podpis był tylko i wyłącznie zwykłą formalnością, nie rodził żadnych skutków ... tylko go brakowało. Kilka dni mi zabrało ustalenie adresu, ale nie dokładnego, tylko wsi, w której mieszka. Teraz musiałem poczekać na pasujący mi dzień, aby wyruszyć do tej wsi. Pojechałem i podjechałem do pierwszego zauważonego człowieka. Miałem szczęście, znał "delikwenta" i wytłumaczył mi jak dojechać. Dojechałem i zastałem i zdobyłem brakujący podpis. Nie mógł się nadziwić, jak go znalazłem. Już po kilku dniach, w pasujący dzień mogłem, udać się do starostwa i oddać komplet dokumentów. Teraz wystarczyło czekać na decyzję. Odczekałem, dostałem wiadomość i mogłem udać się po odbiór decyzji o wpisaniu do Rejestru Stowarzyszeń "MDK Wągrowiec". Ale to jest dopiero początek drogi. Teraz trzeba było, uzyskać REGON, żeby móc uzyskać NIP, a później ewentualnie zwrócić się do banku o konto. Żeby złożyć do Urzędu Statystycznego podanie o REGON trzeba mieć oczywiście przynajmniej profil zaufany i wypełnić różne wnioski i podpisać i czekać. Co trzeba, to zrobiłem, wypełniłem, podpisałem. Za jakiś czas dzwoni pani z Urzędu Statystycznego i się dopytuje, ... co my właściwie chcemy? Więc ja tłumaczę, że chcemy ten klub założyć bo jest, a go nie ma. Jednak okazuje się, że w takim razie, to  jest źle, bo ona widzi tylko komplet dokumentów na stowarzyszenie, a stowarzyszenie, to nie klub i stowarzyszenie nie ma osobowości prawnej, a klub jako stowarzyszenie, to już ma osobowość prawną. To ja się pytam, czy nie można tam czegoś poprawić, żeby było dobrze? Okazało się, że nie, że trzeba zacząć całą ścieżkę od nowa. To na początek udałem się do starostwa, przedstawiłem sprawę jeszcze raz. Nie miałem nawet ochoty robić afery, bo cóż by to dało, oprócz nerwów? Przy okazji złożyłem wniosek o wykreślenie stowarzyszenia z rejestru stowarzyszeń. Pobrałem nowy komplet dokumentów, który niewiele się różnił od poprzedniego, właściwie było to to samo, tylko w niektórych miejscach dochodziło słowo "klub" (bo w końcu chodziło o klub w formie stowarzyszenia). Tym razem wiedziałem, że trzeba ostrożnie i żeby mieć wszystko "pod ręką" założyłem ten klub w szkole korzystając z pełnoletnich uczniów i dodałem tylko dwie osoby ponad limit, które chciały być w zarządzie. Ponieważ już raz przeszedłem tę ścieżkę, to szło generalnie znacznie sprawniej. W końcu dostarczyłem do starostwa dokumenty i czekam i za parę dni telefon, żeby się stawić. Znów musiałem odczekać na sprzyjający dzień z okienkiem w planie, gdy mogłem spokojnie podejść do urzędu. Okazało się, że pani zaniosła dokumentację do prawnika, a ten "odkrył", że klub nie powinien nazywać się "MDK Wągrowiec" ponieważ jest już jedna jednostka podległa miastu tzn. Miejski Dom Kultury w Wągrowcu, która korzysta ze skrótu "MDK Wągrowiec", zatem powinniśmy przyjąć nazwę "Klub Sportowy MDK Wągrowiec" lub w wersji skróconej "KS MDK Wągrowiec". Nie miałem już siły się kłócić. Tylko czekałem na odbiór dokumentacji i kolejne podejście. A tu niespodzianka, nagle okazało się, że mogę w tej całej dokumentacji (łącznie ze statutem klubu) dorobić odręczne adnotacje długopisem, dopisując "Klub Sportowy", bądź "KS". Oczywiście skorzystałem z tej rozsądnej opcji. Chociaż można się już zastanowić, czy to postępowanie było rzetelne? Po "przeskoczeniu" tego "progu", można było wrócić na ścieżkę legislacyjną. Pani w Urzędzie Statystycznym, znów miała jakieś zastrzeżenia, ale po konsultacji mogła już to poprawić zdalnie za moją zgodą, bez wycofywania podpisanej elektronicznie dokumentacji. W Urzędzie Skarbowym byłem już przygotowany na wszystko i relatywnie sprawnie poszło. Później był bank i tam też było siedzenia i wypełniania. Całe szczęście, że w statucie nie zawarliśmy informacji o wieloosobowej reprezentacji, bo gdyby, to było, to nie wiem, czybyśmy znaleźli odpowiedni termin, aby zjawić się jednocześnie całym zarządem w banku. Żeby nie przedłużać można pominąć ten fragment, aczkolwiek nie było to wszystko "od ręki". W każdym razie sprawy klubowe po wielu zawirowaniach udało się w końcu wyprowadzić na prostą. Próbowałem nawet aplikować do projektu "KLUB 2024". Był tam jednak punkt, że klub musi funkcjonować minimum 3 lata. Żeby przystąpić do wypełniania wniosku musiałem "skłamać" i podałem datę powstania cofniętą o 3 lata i system mnie wpuścił. Oprócz wypełnienia mnóstwa rubryk dodałem dokument z informacją, że faktycznie, to klub istnieje już ponad 50 lat (w końcu w tym roku była 56. edycja turnieju "Lato na Pałukach", a jest to turniej organizowany przez MDK) jednak w Rejestrze Klubów istniejemy dopiero od 2 miesięcy. Czekałem jednak na ogłoszenie wyników. W końcu opublikowano listę i przy "MDK Wągrowiec" zobaczyłem "odrzucony z powodów formalnych", czyli pewnie został przeczytany dokument. Postanowiłem jednak zadzwonić, bo był podany numer telefonu. Odebrał starszy pan (sądząc po głosie) i mu opowiedziałem sytuację, na co on kazał mi szukać jakiś pożółkłych dokumentów, pisanych na maszynie, z których by wynikało, że klub już od dawna istnieje ... Ciekawe, gdzie ja miałem szukać tych "pożółkłych papierów"? W starostwie? U jakiegoś starego szachisty? I co by to miało być? Skoro wpisy na stronach Centralnego Rejestru z historią opłat składek go nie przekonały, to żółty papier, by przekonał?

Szachy szkolne

Od samego początku mojej pracy w szkole w Wapnie tj. od 1994 r. popularyzowałem grę w szachy na terenie Wapna i okolic. Co roku organizowałem Mistrzostwa Szkoły. Prowadziłem kółko szachowe, robiłem turnieje, często fundując nagrody z własnej kieszeni. Samodzielnie przygotowując dyplomy. Kolega z pracy zrobił nawet dla mnie taką szachownicę demonstracyjną z zawieszanymi figurami. Figurki były wycięte z folii i naklejone na folię, która była naklejona na kwadraty z płyty pilśniowej z wyciętymi otworami i na każdym polu szachownicy był gwoździk. Chociaż był to wyrób domowy, to z pewnością był na poziomie wyższym, niż wiele tego typu produktów komercyjnych. Na początku korzystałem z kompletów szachowych będących na wyposażeniu świetlicy szkolnej ale szybko namówiłem dyrektora, żeby zakupił 10 kompletów szachów turniejowych wraz z zegarami. Gdy jechaliśmy na jakieś turnieje, to zawsze nas proszono, żeby zabrać zegary. Później robiłem zrzutki (gdy jeszcze nie było zrzutka.pl) i zbierałem fundusze i ludzie dawali i udało się kupić (z zebranych pieniędzy) 20 kompletów desek i Stautonów bezpośrednio od firmy Węgiel (po cenach hurtowych). Zegary Hetman bezpośrednio od producenta. W taki sposób szkoła stała się liderem szachowym w powiecie wągrowieckim. To od nas pożyczano sprzęt. To u nas rozgrywano turnieje na poziomie powiatu i to ja te turnieje sędziowałem, bo ... konkurencji nie miałem. Gdy LZS zorientował się, że w szkole są szachy i sędzia, to zaczęto wszelkie "Złote Wieże" organizować właśnie w Wapnie. Za lokal nie musieli płacić, za sędziowanie nie musieli płacić, bo robiłem to w czynie społecznym. Gdy SZS (Szkolny Związek Sportowy) zorientował się, że w szkole są szachy i sędzia, to zaczęto wszelkie rozgrywki szachowe w pionie szkolnym organizować właśnie w Wapnie. Za lokal nie musieli płacić, za sędziowanie nie musieli płacić, bo robiłem to w czynie społecznym. Na terenie szkoły w 1999 r. wystartowałem z PITS (Powiatowym Indywidualnym Turniejem Szachowym) i to był start z wysokiego C, bo od początku był to rzeczywiście największy turniej szachowy (indywidualny) w powiecie wągrowieckim. Na początku musiałem jeszcze sam pożyczać sprzęt, bo jeszcze było za mało, ale później były różne akcje np. "100 zegarów dla szachistów". Nie udało się tyle kasy nazbierać ale Krzysztof Dłużyński podpowiedział mi do jakiej fundacji się zwrócić i ufundowali nam 50 zegarów elektronicznych. Od tamtego czasu, co jakiś czas pojawiał się ktoś, kto nie mógł się nadziwić ile mamy sprzętu. Ja sprzęt użyczałem, gdzie tylko mnie prosili i to często sam wożąc. Np. Wojewódzkie Finały Wielkopolskiej "Złotej Wieży" przez wiele lat były rozgrywane w Łeknie i ja tam woziłem sprzęt (za darmo). Od dwóch lat sędziuję te imprezy i za sędziowanie, to już zacząłem wystawiać faktury ale sprzętu nadal użyczam. Na zawody jeździłem z uczniami przez wiele lat własnym samochodem. Później przepisy się zmieniły i trzeba było wynajmować. Raz nawet robiłem zrzutkę na wynajęcie samochodu, bo szkoła nie miała funduszy, a dzieci zakwalifikowały się do finału wojewódzkiego. Innym razem wypożyczyłem komplety szachów i zegarów na finał SZS ale pieniądze nie poszły do mnie, tylko właśnie na sfinansowanie udziału (przejazdu) uczniów. Później SZS w Poznaniu zorientował się, że jest ktoś taki jak ja i zaczął mnie angażować do sędziowania finałów wojewódzkich. To były naprawdę duże imprezy, bo zawody drużynowe, gdzie drużyna składa się z 4 zawodników plus jeszcze rezerwowi, a przyjechać mogą po 2 drużyny z powiatu, to dochodziło do 200 osób. Na początku obserwowałem te imprezy i gdzie nie były, to wszędzie były "dłużyzny". Zawody się przeciągały, ja miałem przeważnie zawodników przeciętnych (na tle województwa) i wracaliśmy zawsze bardzo umęczeni. Wyjazdy były wczesnym rankiem, a powroty już często wieczorem. Gdy ja przejąłem sędziowanie tych imprez postanowiłem to zmienić. Zacząłem startować punktualnie, przekonałem górę do likwidacji 2 rund, tzn. przeszedłem z systemu 9 rundowego na 7 rundowy. Od opiekunów (nauczycieli szachistów) sypała się krytyka, natomiast od opiekunów (nauczycieli wf) zaczęły się sypać pochwały. Organizacyjnie niewątpliwie (przynajmniej dla mnie niewątpliwie) podniosłem zawody na wyższy poziom. Najlepiej chyba o tym świadczy fakt, że w ostatnich latach SZS w Poznaniu zwracał się właśnie do mnie z prośbą o organizację tych finałów wojewódzkich. Do tego frekwencja też zaczęła rosnąć, bo na te zawody zaczęło przyjeżdżać coraz więcej drużyn. Gdyby było kiepsko, to pewnie by nie przyjeżdżali. Oczywiście byli "narzekacze", którzy mieli pretensje, że lista startowa nie była ustawiona według rankingu, a ja nie chciałem jej modyfikować w ostatniej chwili, bo CA nie potrafił sobie poradzić z automatycznym przenumerowaniem. W regulaminie było napisane, żeby opiekunowie zadbali o prawidłowe zgłoszenie i ja tym, którzy zgłaszali wpisywałem rankingi. Listę tworzyłem kilka dni przed turniejem i na podstawie podanych e-maili wysyłałem informacje do wszystkich opiekunów w celu weryfikacji. Nie chciałem opóźniać imprezy, przez fakt, że ktoś zapomniał podać jednemu uczniowi V kat. i w ten sposób mieliby wyższe miejsce na liście startowej. Natomiast sam impreza musiałaby oczywiście wystartować z opóźnieniem. O tych imprezach szkolnych można sobie oczywiście poczytać na moim blogu (na ogół były w grudniu). O ironio warto wspomnieć, że niedawno były Klubowe Mistrzostwa Świata i ... GM Z.Pakleza zauważył, że lista startowa jest niepoprawnie ustawiona i tam były opóźnienia po 1,5 godziny, a po rundzie okazało się, że nadal coś nie gra i znów opóźnienie. Czyżby CR też miał problemy z przenumerowywaniem listy startowej w przypadku zmiany składu drużyny? Żeby nie przedłużać kończę ten wątek.

Turnieje klasyfikacyjne

Zacząłem robić, gdy zacząłem prowadzić zajęcia klubie, tzn. w MDK. Bo rzeczywiście jest tak, że te kategorie trochę przyciągają dzieci. Dla dzieci są atrakcyjne. Pół biedy, gdy w takich turniejach startowały same dzieci, bo wtedy nie ma opłat za nadanie kategorii, o ile zawodnik jest w klubie. Zatem takie turnieje dla dzieci na V lub IV kat. to była niejako moja "specjalność". Natomiast, gdy już pojawiał się dorosły, to trzeba było wołać o pieniądze i zdarzało się, że nie biorąc pieniędzy za sędziowanie czasami dopłacałem, za niektórych uczestników opłaty klasyfikacyjne. Sam fakt, że w powiecie wągrowieckim o ile się orientuję jest tylko trzech licencjonowanych sędziów i w praktyce jeden (ja) aktywny, bo Bronek Piechocki nawet jak robi u siebie w Skokach turnieje, to przywoził mi tabelki na kartce i ja to wprowadzałem do CA lub CM i zgłaszałem dalej, czyli mam niemal monopol na organizację turniejów klasyfikacyjnych. Tylko jeśli ja na nich nie zarabiam, to ... po co mi te turnieje?

Turnieje PITS

To jest temat rzeka i najlepiej zajrzeć na https://wapno-pits.blogspot.com/ i tam sobie poczytać :) [klikając w wybraną edycję, ewentualnie podmieniając numerek w adresie strony]W każdym razie włożyłem w te turnieje niezły kawał swojego życia.

Turnieje WTK 2024

Miały rozpocząć nową epokę w mojej karierze sędziowskiej. Gdzie wpadłem na pomysł równoległego prowadzenia kilku turniejów i szansy na szybkie zdobywanie kategorii. Niestety okazuje się, że może to być wielki niewypał. ... To teraz tak po kolei.
Turniej A nie odbył się - za mało zgłoszeń.
Turniej C1 nie odbył się - za mało zgłoszeń.
Turniej C3 nie odbył się - nie było zgłoszeń.
Turniej C2 odbył się. Musiałem tylko zrobić łapankę na sali gry. Zawodnicy mieli ustawione zegary na regulaminowy czas 30 minut, ale i tak rundy kończyły się wcześniej, zatem turniej skończył się dużo wcześniej. Dwóch (na 6) zawodników zrealizowało swoje cele, zatem turniej bez zastrzeżeń.
W turniejach B było najwięcej zgłoszeń i w komunikacie zapowiedziałem wcześniej, że zostaną w miarę możliwości rozdzielone na podturnieje, tak aby zawodnicy z IV kat. grali sobie osobno na III kat. natomiast zawodnicy z III kat. grali sobie osobno na II kat. Miałem doświadczenie z poprzednich edycji, że przy grupie mieszanej może być kłopot, bo IV zaniżają średnie rankingi i czasami zabierają punkty, a III jednak są mocniejsze ale przez zaniżony średni ranking muszą zrobić lepszy wynik, a nie jest to łatwe. Zacznijmy zatem od piątku. Turniej B1 zostaje rozbity na B1na3 i B1na2. Z powodu braku chętnych do C1 dodaję jedynego zawodnika z V kat. który "koniecznie" miał grać, a przyjechał z dziadkami z Poznania. Jako "rekompensatę" do tego turnieju zostaje dla parzystości dodany zawodnik z II kat. który znakomicie podwyższy średni ranking. Ten turniej ruszył po B1na2 ale, gdy już ruszył to rzeczywiście grali i to zacięcie i grali tak jak było w harmonogramie, dwa dni, bo rzeczywiście rundy kończyły się planowo i nawet nie miało sensu granie piątej rundy już w piątek, chociaż by można. Turniej B1na3 toczył się zatem elegancko i tam dzięki wyższemu średniemu rankingowi i niższemu pułapowi na normę ... padło aż 5 norm. Przejdźmy teraz do B1na2. Powykreślałem z niego wszystkie czwórki i zacząłem sprawdzać obecność wśród dwójek. Gdy nie słyszałem potwierdzenia, a był telefon przy zgłoszeniu, to dzwoniłem. Kilka osób tak skreśliłem z listy. Skreślałem również trójki, gdy nie usłyszałem potwierdzenia z sali i nie było telefonu. Ponieważ wiedziałem już, że wystartujemy z lekkim opóźnieniem, więc traktowałem, że raczej nie przyjadą. Z jednym zawodnikiem z trójką mam wątpliwości. On grał tydzień wcześniej na "LVI Lato na Pałukach" i wyjechał wcześniej, nie zabierając dyplomu i miałem świadomość, że pewnie będzie, bo w turniejach WTK grał już wcześniej. Nie mogę przysiąc, że ktoś powiedział za niego "jestem" ale mogło tak być. Ponieważ była nieparzysta liczba zawodników, to tutaj też dopisałem zawodnika z II kat. z mojego "odwodu". Po dopisaniu, skojarzyłem pierwszą rundę. Do laptopa był podłączony projektor, który wyświetlał obraz na bardzo dużym ekranie. Oprócz wyświetlania przeczytałem przez mikrofon kojarzenie 1. rundy w tym turnieju. Poprosiłem o zajęcie miejsc i rozpoczęcie gry. Gdy ruszyła tam runda, przeszedłem do kojarzeń B2na3 i znów wyświetliłem na ekranie i przeczytałem i poprosiłem o rozpoczęcie gry. Dopiero wtedy zająłem się porządkowaniem dokumentacji na biurku, przeliczeniem i schowaniem pieniędzy, ustawieniem na ekranie osobnych okien z kojarzeniami. Bezpośrednio przed sobą miałem rząd z graczami B1na2 i tam widziałem komplet grających par. Po lewej swojej ręce już nie z takim widokiem na wprost miałem grupę B1na3. Po kilku minutach postanowiłem wstać i przejść się. Część zawodników była małoletnia i byli z opiekunami, zatem na sali były dodatkowe osoby, ale dla nich była sala obok i oni się tam przemieścili. Gdy zacząłem tak spacerować, to zauważyłem, że na 5 szachownicy w B1na3 nie widzę kompletu zawodników. Podszedłem więc i pytam się co z przeciwnikiem? "Nie przyszedł." Obróciłem się zatem i patrzę na ekran i czytam, kto tam powinien grać. Rozglądam się po sali i nagle spostrzegam, że na 5. szachownicy ale w turnieju B1na2 siedzi właśnie ten zawodnik z V kat. który przyjechał z dziadkami ale szachowymi laikami i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to babcia odczytała z ekranu, że wnuczek gra na 5. i kazała mu tam usiąść (nie robiłem już dochodzenia, ale to bardzo prawdopodobne). Zatem każę V kat. na 5. szachownicy w B1na2 przejść na 5. szachownicę w B1na3 ... ale w takim razie, kto powinien grać na 5. w B1na2? Podchodzę do komputera, sprawdzam, wywołuję zawodnika, nie ma odzewu. Sprawdzam, czy przy zgłoszeniu jest telefon. Jest. Dzwonię. Odzywa się mama zawodnika, że ... zawodnik "nie przyjedzie". Teraz w mojej głowie zawirowanie - co robić? Upłynęło już przynajmniej 10 minut gry w B1na2, widzę że ludzie mają po kilkanaście posunięć zapisanych. Przerywać rundę i ponownie kojarzyć? Gdy już i tak start był spóźniony. Wyrzucić "odwodową" dwójkę z turnieju i tą niewykrytą trójkę? Tak byłoby najrzetelniej. Teraz trzeba wrócić do tego co mówiłem na odprawie, a o odprawie nie pisałem. Mówiłem tam między innymi o tym moim przypadku, jak mnie "koleś" wyrolował i nie pojawił się na ostatniej rundzie i tutaj też ostrzegałem, żeby nie robić takich głupot i nawet jak będzie beznadziejna sytuacja, to trzeba grać do końca, bo ja jako sędzia nie pozwolę, żeby komuś w głupi sposób odebrać szansę na normę i mogę czasami wpisać wynik zamiast walkowera, chociaż walkower się zdarzy. To było takie moje "ostrzeżenie" dla "kolesi". Właśnie z tego powodu przypomniałem sobie  o tym, co mówiłem i w rozmowie z zawodnikiem nieobecnym zadałem pytanie: czy zamiast walkowera będę mógł wpisać jego przegraną? (i wycofać go po 1. rundzie) Wszystko po to, by nie przerywać pierwszej rundy i nie odbierać zawodnikowi na 5. szachownicy szansy na zdobycie normy. "Nieobecny" trochę "marudził", ale ponieważ turniej nie był zgłoszony do FIDE i nie będzie straty na ELO, więc ostatecznie zgodził się na takie rozwiązanie. Zatem zrobiłem tak jak wymyśliłem na 5. w B1na2 wpisałem "1:0" zamiast "+:-" i po pierwszej rundzie wycofałem "nieobecnego" i odwodową II kat. Dalej turniej B1na2 przebiegał już bez przygód, przynajmniej sędziowskich. Zawodnicy tak się wykosili, że padła tylko jedna norma na II kat. i to bardzo niespodziewana, bo zawodnik musiał wygrać, a miał gorszą pozycję, natomiast faworyt miał lepszą pozycję i wystarczał mu remis, ale sport rządzi się swoimi prawami. Natomiast zawodnik grający w pierwszej rundzie z "nieobecnym", grał słabo i mógłbym dla "świętego spokoju" poprawić wynik na walkower, ale drugiego dnia nie przyszło mi to głowy, a później zapomniałem (tyle się działo). Przejdźmy zatem do soboty i turnieju B2. (C2 jak już wcześniej pisałem rozegrany został przy pomocy zawodników z "łapanki"). W sobotę na początek puściłem turnieje z piątku tzn. ich piąte rundy. Ponieważ byłem już po piątkowym przypadku z "nieobecnym", to tym razem weryfikacja listy startowej była bardzo skrupulatna. Udało się idealnie podzielić turniej B2 na B2na2 i B2na3. Była parzystość i była nawet kołowość. Oczywiście na odprawie znów opowiedziałem (między innymi) o moim przypadku. W końcu wystartowały obydwa turnieje (a nawet 4 turnieje). W turnieju B2na3 wszystkie partie zakończyły się bardzo szybko. Dlatego szybko ich "przechwyciłem" i zapowiedziałem, że kolejna runda za chwilę wystartuje. Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Skojarzyłem drugą rundę w B2na3. Wszystkie inne (B1na2, B1na3 i B2na2) toczyły się normalnie tzn. zawsze znaleźli się zawodnicy grający do końca, zatem nie było nic do kombinowania. Natomiast w B2na3 kolejna runda skończyła się szybko. Po drugiej szybkiej rundzie zapowiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, to jest szansa, aby turniej skończyć już pierwszego dnia. Co większość zawodników/opiekunów przyjęło entuzjazmem, a niektórzy z niedowierzaniem. Siedmioro było przyjezdnych, tylko jeden był z Wągrowca. Jeden zawodnik był bardzo młody i bardzo przeżywał (głośno płakał, musiałem uspokajać) inny młody, też bardzo nerwowy. Na tyle nerwowy, że opiekun(ojciec?) prosił mnie, abym z nim przeprowadził pogadankę. Nawet jeśli pojedyncze partie trwały tam dłużej, to nadal było tempo szybkie. Na tyle szybkie, że po czterech rundach śmiało mogłem przewidzieć, iż kolejne trzy też będą ekspresowe i z pewnością zakończą się przed końcem planowanej czwartej rundy. Zatem nie będzie nawet jakiegokolwiek przedłużania. Między rundami robiłem krótkie przerwy, żeby zawodnicy grający dłużej mogli jeszcze odetchnąć. Przeciwnicy mogli rozpoczynać grę dopiero gdy przy szachownicy był komplet. Nie chcę teraz przesadzać, ale B2na3 zakończyło się już po 6 (góra 7) godzinach. W tym turnieju padła tylko jedna norma na III kat. Zawodnicy i opiekunowie nie musieli już przyjeżdżać drugiego dnia, a prawie wszyscy mieli daleko. W niedzielę zostało mi przyjechać na ostatnie trzy rundy B2na2, bo tutaj rundy były właściwie według harmonogramu i nie było pola do manewrów. Paniom w MDK zapowiadałem, że skończy się wcześniej, ale niewiele wcześniej się skończyło. 

Protest

Po zawodach przyjechałem do domu, żeby odpocząć po trzech naprawdę intensywnych dniach. Ponieważ banki i tak przelewy puszczają dopiero w dni robocze, więc postanowiłem poczekać do poniedziałku. W poniedziałek przelałem odpowiednią kwotę za opłaty klasyfikacyjne i wygenerowałem sprawozdania sędziowskie. W sprawozdaniu nie wspominałem o żadnych incydentach, tzn. ani o nieobecnym, ani o 7 rundach jednego dnia. Nie widziałem w tych wydarzeniach nic nadzwyczajnego, natomiast zdawałem sobie sprawę, że gdy o nich wspomnę, to może się coś zacząć dziać. Czasami jest tak, że jak się nie wskaże problemu, to go nie ma, a jak się go szuka, to się go znajdzie. Wysłałem sprawozdania z pięciu turniejów i potwierdzenie przelewu za opłaty klasyfikacyjne. Dostałem tylko krótką odpowiedź z WZSzach, że był jakiś protest w sprawie turniejów. Krótka informacja, a wstrząsnęła mną mocno. Niedługo potem przyszła wiadomość z KS (Kolegium Sędziów), że są wątpliwości, co do rzetelności przeprowadzenia imprezy, bez podawania szczegółów, o co konkretnie chodzi. Skoro już jednak zostałem "wywołany do tablicy", to krótko opisałem przebieg. W porównaniu do tego tekstu, to trudno nawet powiedzieć, że telegraficznym skrócie. Zresztą dla młodego pokolenia telegraf/telegram, to zapewne niejasne pojęcia. W każdym razie w ogromnym skrócie napisałem, to o czy tutaj wspominałem tzn. że był "nieobecny" na B1na2 oraz, że B2na3 zrobiłem w jeden dzień. Dopiero po kilku dniach otrzymałem odpowiedź, że mam poprawić sprawozdania i nie ma żadnej "furtki" dla przepisów kodeksu, żeby dwudniowy turniej, zrobić w jeden dzień.
W sobotę był w Poznaniu Walny Zjazd WZSzach. Niestety nie mogłem na nim być i się "bronić". Uważam jednak, że skoro pojawia się taki problem, to sędziowie powinni się zastanowić, czy nie zrobić "furtki" w przepisach dla takich przypadków. Jestem przekonany, że takich turniejów jak B2na3 było w Polsce z pewnością wiele. Nie chce mi się wierzyć, że zawodnicy będą protestować przeciwko skracaniu turniejów na III kat. do jednego dnia. Akurat w moim przypadku znalazł się taki jeden (na tysiąc), któremu pewnie nie udało się zrobić normy, no i stwierdził, że on mi jeszcze pokaże i napisał protest. A swoją drogą, ciekawe czy wniósł opłatę za rozpatrzenie protestu? Bo to chyba tak jest, że przy proteście trzeba coś wnieść. Czy ten protest był podpisany, czy też anonim?

Epilog

Nie wiem jak się skończy ta sprawa. Bardzo możliwe, że zostanę jakoś ukarany. Tak się zapowiada. Gdybym był 24.08. w Poznaniu, to zapewne poruszyłbym sprawę, że od kilku lat nie widzę nowych odznak i wyróżnień w zakładce "Komisji Wyróżnień i Dyscypliny". Jak się działa na takiej "pustyni szachowej" jak powiat wągrowiecki, to nawet nie ma kto zgłosić. Ja przez te trzydzieści lat nie pracowałem dla odznak. Robiłem to wszystko dla idei, dla szachów. Poświęcałem swój czas i pieniądze(!). 
Na wszelki wypadek przypominam czytelnikom definicje:
rzetelny
1. «wypełniający należycie swe obowiązki»
2. «taki, jaki powinien być, odpowiadający wymaganiom»
3. «zgodny z prawdą, wiarygodny»
rozsądek «zdolność trafnego oceniania sytuacji i odpowiadającego tej ocenie zachowania się»

cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz