Film powyższy powstał pod wpływem udziału w przepisie notarialnym nieruchomości po Teodorze Haja. Wizyta (moja) u notariusza trwała ponad 5,5 godziny, a nie byłem do końca. Bardzo długo trwało przeliczanie kwotowe udziałów poszczególnych spadkobierców. Gdy w końcu zniecierpliwiony zajrzałem do pokoju za zamkniętymi drzwiami chcąc zaoferować swoją pomoc, ze zdziwieniem zaobserwowałem panie z kartką, długopisem i ... kalkulatorem. Moja oferta została odrzucona, czego się zresztą spodziewałem zaglądając tam. Później jeszcze próbowałem nawiązać do tego "incydentu", ale pani notariusz uparcie broniła swojego, "kalkulatorowego systemu" obliczeń. Wysłałem link do filmu do kancelarii. Ciekawe, czy będzie odpowiedź?
__
Myślę, że temat tego postępowania spadkowego mógłby się stać popularnym tekstem wyszukiwanym w Internecie. Raczej nie uda mi się opisać wszystkiego za jednym podejściem, ale postaram się opisać ten przypadek ... dla potomności.
Teodor Haja był bratem mojego ojca i kilka wspomnień o nim już było, natomiast dla tej sprawy ważne jest, że był bezdzietnym kawalerem, który zmarł i zostawił nieruchomość, nie zapisując jej nikomu.
Po około roku od śmierci wuja, po mszy srebrnogórskim kościele nastąpiło nieformalne spotkanie znaczącej części rodziny z kilku gałęzi, ale na tym samym poziomie tzn. mojego kuzynostwa. Pytanie podstawowe - kto zabierze się za prowadzenie sprawy spadkowej? Orientowaliśmy się, że spadkobierców będzie dużo, a okazało się, że było 40 (w tamtym momencie).
Wskazówka moja dla osób szukających tu inspiracji: najlepiej robić wszystko w sposób transparentny i jawny, to trochę jest niezręczne, ale pozwoli uniknąć niedomówień i urazów w przyszłości. Oczywiście, gdyby w tym gronie znalazł się jakiś specjalista np. notariusz, to byłoby po sprawie. U nas nie było fachowców i nie było nikogo, kto "rzuciłby się" na liderowanie w tej sprawie. Ostatecznie wypłynęła kandydatura jednej kuzynki, która z jednej strony miała z wujem naprawdę wiele wspólnego, a ponadto była już emerytką i miała "znakomitą" lokalizację, tzn. mieszka blisko: sądu, urzędu skarbowego i biura notarialnego. Jednak z perspektywy zakończonej sprawy jeszcze lepiej byłoby, gdyby to była osoba biegła w biurokratycznych zawiłościach, odporna psychicznie i zadeklarowała, że zrobi to za konkretną cenę tzn. np. ... podejmę się poprowadzić daną sprawę, ale chcę za to 3000 zł plus oczywiście wszystkie udokumentowane wydatki, które w tym wypadku mogą wynieść jeszcze więcej. Kwota tych 3000, to oczywiście tylko przykład, ale można się w takim wypadku pobawić w ... licytację i to w obie strony, bo może ktoś gotów byłby to zrobić np. w czynie społecznym, a może z braku chętnych do poświęcenia trzeba by było, podnieść ofertę do 5000 lub 10000?
W tym momencie muszę wspomnieć o innym przypadku. Rodzeństwo Hajów było liczne i pod koniec lat dziewięćdziesiątych była analogiczna sytuacja, którą znam tylko z relacji mojej mamy. Zmarł inny brat ojca i Teodora - Karol. Karol też był bezdzietnym kawalerem i posiadaczem gospodarstwa rolnego. Wtedy też nikt się nie kwapił do zajęcia się sprawami spadkowymi i ostatecznie zajął się tym mój ojciec. Sęk w tym, że liczył na wdzięczność rodziny. Bardzo możliwe, że rodzina myślała, że ojciec już sobie coś tam uszczknął z tej "masy upadłościowej". Jednak ojciec uwzględniał tylko rzeczywiste papierowe "kwity", nie doliczył nawet kosztów paliwa, które zużył na wiele przejazdów w sprawie spadku. Cały czas licząc na to, że przy ostatecznym rozliczeniu, ktoś zapyta go - ile pieniędzy wydał i ile czasu poświęcił? No i się przeliczył. Każdy ze spadkobierców zabrał swoją dolę i ... nie było pytań i nikt nie wpadł na pomysł, aby jakoś zrekompensować tę w sumie ciężką pracę. Wtedy nie było Internetu, trzeba było jeździć i się dowiadywać wszystkiego. Ale to tylko takie wtrącenie.
Wracam teraz do spotkania znacznej części rodziny. Ja zadeklarowałem się do szukania kupca, ponieważ miałem jakieś tam doświadczenie w serwisach sprzedażowych i jakąś tam biegłość internetową, a ponadto mieszkam najbliżej nieruchomości po Teodorze, zatem miałem najlepszą predyspozycję do pokazywania nieruchomości ewentualnym zainteresowanym. Wiadomo, że w takim przypadku, kupiec chce zobaczyć rzeczywisty stan nieruchomości a nie tylko odpowiednio wykadrowane zdjęcia.
Wskazówka taką dodatkową działalność też lepiej dokumentować i ewentualnie też w jakiś sposób wycenić ponieważ są osoby (wśród spadkobierców), które praktycznie nic nie zrobią i cała aktywność sprowadzi się do jednej wizyty u swojego notariusza celem zrobienia upoważnienia i koniec.
Przygotowałem zdjęcia, przygotowałem ogłoszenia, przygotowałem również specjalną "ekspertyzę" na potrzeby urzędu skarbowego. Ta moja ekspertyza była wykorzystywana później przy rozpatrywaniu wniosków pozostałych spadkobierców. Oczywiście do tego doszły dodatkowe przejazdy do urzędu skarbowego. Przynajmniej kilkanaście spotkań z potencjalnymi kupcami (ale może było ich nawet ponad 20, nie liczyłem). Kilkadziesiąt rozmów telefonicznych i kilkadziesiąt odpowiedzi mailowych. Przygotowanie umów o kaucję oraz umowy przedwstępnej. Udział w tych negocjacjach. Był nawet już przypadek wstępnego uzgodnienia kupca i wtedy pojawił się nowy oferent i zorganizowałem coś w rodzaju otwartego przetargu, co dało przebicie o ceny o kolejne 7 tysięcy. Za te wszystkie działania ... zażyczyłem sobie zwrotu za ogłoszenia na OLX, gdzie przedstawiłem zrzut przelewów za wszystkie ogłoszenia na 300 zł. Czyli tylko to na co miałem kwity. Właściwie można powiedzieć, że poszedłem w ślady ojca. Takie "obciążenie" genetyczne polegające na bezinteresownym poświęceniu dla idei. Oczywiście z drugiej strony byłem jednym z największych udziałowców (1/16) w tym spadku, zatem stać mnie. Teoretycznie, tak. Tylko gdy tej bezinteresowności jest za dużo, to trudno marzyć o dorobieniu się czegokolwiek.
Oczywiście tu znów powraca aspekt etyczno-moralny, który będzie się przewijał w każdej takiej sprawie. Jednak jeśli spojrzymy na to szerzej, że chodzi o środki, których nie wypracowaliśmy własną pracą, tylko dostajemy je po kimś, że jeśli ja czegoś nie zabiorę "z kupki", to zostanie więcej dla innych, którym może bardziej są potrzebne te środki. Gdy jeszcze się ma na uwadze powiedzenie, że "pieniądze szczęścia nie dają", to ... tak naprawdę chyba lepiej rzeczywiście nie pchać się po te pieniądze. Takie czyste sumienie ma swoją wartość, bo właśnie wtedy możesz spokojnie odpowiadać np. na jakieś niedorzeczne zarzuty, nie musisz wymyślać sztucznych usprawiedliwień, nie musisz się z niczego tłumaczyć.
Wskazówka: (wyleciało mi z głowy, co miałem tu napisać, ale coś miałem)
Możliwe, że pominę jakiś wątek, ponieważ piszę na raty i o ile w głowie, coś się ułoży, to ... trochę przerwy w pisaniu i już można zapomnieć (w każdym razie ja już jestem na tym etapie).
Pominę np. niektóre wątki techniczne, typu rozmowy z urzędem gminy. (ale niewykluczone, że kiedyś do nich wrócę)
Sprzedaż nieruchomości, to może być osobna pozycja książkowa. Jednak tu też najlepiej zdać się na wolny rynek. Szybka sprzedaż typu - jest klient, który gotów jest dać tyle i ... trzeba to wykorzystać nie jest chyba dobrym rozwiązaniem. Zwłaszcza jeśli okaże się, że ten klient ma jakieś związki z którymś ze spadkobierców. Dlatego odradzam podejście w stylu - byle szybciej, chociaż oczywiście może się okazać, że byłoby to rozwiązanie optymalne, tzn. nie wykluczam, że taka opcja byłaby najkorzystniejsza. Można zlecić sprzedaż agencji nieruchomości, nawet nie trzeba szukać, zaraz po wystawieniu oferty same się zgłoszą. Jaka będzie różnica? Teoretycznie będzie spokój, nie trzeba będzie odbierać telefonów, fatygować się na prezentacje obiektu, chociaż też nie na pewno, bo lokalni chętni i tak będą "nękać". Jednak po wszystkim taka agencja będzie chciała swój udział i to nie są małe pieniądze. W każdym razie, moim zdaniem, przeciętny człowiek jest w stanie sobie poradzić ze sprzedażą nieruchomości.
Wróćmy jednak do ścieżki prawnej. Kilka miesięcy upłynęło do złożenia dokumentacji do sądu, do rozprawy. Teoretycznie na rozprawie wystarczyłby powód. W naszym wypadku zjawiła się około połowa spadkobierców, co już wywołało duże wrażenie na sędzim, bo ledwo zmieściliśmy się w sali. Dla tak szeroko rozrzuconej rodziny była to niewątpliwie okazja, do spotkania. Nie jestem pewien, czy wszyscy z nich byli na pogrzebie Teodora, ale to już drugorzędna sprawa. Sama obecność na sali okazała się o tyle korzystna, że można było wspomagać się wiedzą. W końcu nie każdy jest ekspertem w innej gałęzi swojej rodziny. Sąd niby to wszystko miał, ... ale o to wszystko znów pytał. Przy czterdziestu osobach, gdy już nie było nikogo z jego pokolenia a rodzina już się rozpierzchła, to naprawdę nie jest łatwe. Ostatecznie sąd ustalił - ile komu się należy, ale to jest tylko papierek, który na dodatek musi się uprawomocnić, czyli odleżeć, czy ... zresztą mniejsza z tym. Szukanie kupca musi się oczywiście odbywać równolegle, bo szkoda czasu.
Żeby nie pominąć, to wspomnę, iż sam rozważałem zakup tej nieruchomości, czyli spłacenie pozostałych spadkobierców. Gdyby cena miała być naprawdę niska, to przecież byłoby korzystne dla innych spadkobierców. Gdybym miał żyłkę, do interesów, to na pewno byłoby dobre rozwiązanie. Żona jednak była przeciwna, a ja nie czułem się na tyle pewnym inwestorem, aby mieć przekonanie do swojej wizji ... i jeszcze z żoną się kłócić? Lepiej mieć święty spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz