piątek, 11 września 2015

Koniec matematycznej gehenny Maksa

Dzisiaj było ogłoszenie wyników poprawek maturalnych. Gdy Maks wrócił (wtedy) z tej poprawkowej matury, to był pełen wiary w sukces. Oczywiście ja też chciałem, aby zdał ale ... znając jego zdolności matematyczne wiedziałem, że trzeba poczekać do ogłoszenia i dopiero wtedy się cieszyć. Podobno na dwudziestu poprawiających poprawiła połowa. Maks też tylko minimalnie przekroczył magiczną granicę ale przekroczył i to się liczy. Mogę teraz odetchnąć z ulgą (jako nauczyciel matematyki) i odnieść się do przebiegu edukacji matematycznej syna. Niewątpliwie Maks nie odziedziczył zdolności matematycznych. Natomiast w czasie jego dotychczasowej edukacji, nauczyciele matematyki ... tylko pogarszali stan rzeczy. Mogło to się skończyć ... tragicznie. Mógł być dramat. Czy ja też ponoszę winę? Jako matematyk na pewno nie. Jako rodzic, ... może tak. W gimnazjum trafił na matematyka "podyplomowego" i nie chodzi mi tu o papierek. Moim zdaniem można wcale nie mieć papierka i być świetnym fachowcem. Jednak tam był problem, że matematyk nie potrafił sam wytłumaczyć, sam się gubił a ... wymagał na gotowych sprawdzianach, od wydawnictwa przygotowanych dla dobrych uczniów. Do tego zdarzały się pomyłki w ocenianiu i to zawsze niestety na niekorzyść ucznia. Maks nie chciał wtedy, abym interweniował, więc ograniczałem się do podszkolenia przy ważniejszych sprawdzianach. Niestety już wtedy więcej czasu marnowałem na same przekonywanie Maksa do rozpoczęcia konkretnej pracy, niż na samą pracę z zadaniami. Do tego doszło jego wewnętrzne przekonanie, że nie nauczy się tej matematyki. Został do matematyki totalnie zrażony. Po gimnazjum przyszło liceum a tam ... nauczyciel, którego dużo nie było. Później nastąpiła nieszczęsna moim zdaniem zmiana nauczyciela matematyki. Nieszczęsna dlatego, że nauczyciel postawił sobie ambitne zadanie nadrobienia zaległości ale ... nastąpił nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Naprawdę niewiele brakowało (dobrej woli?) ale dziwnym zbiegiem okoliczności Maks się pogrążał w tej matematyce i niestety czasami wynikało to również z niezbyt rzetelnego oceniania, które w przypadku ucznia dobrego może mogło by mobilizować do lepszej pracy natomiast w przypadku Maksa tylko pogłębiało jego depresję i niską samoocenę. Gdyby wcześniej nastąpił jakiś właśnie pozytywny impuls, to może nastąpiłby zwrot. Natomiast nastąpiło jeszcze pogłębienie tego co było w gimnazjum. Nauczyciel postawił poprzeczkę za wysoko. Jeszcze więcej czasu musiałem marnować na przekonywanie do samego rozpoczęcia nauki. Byle jakie niepowodzenie w procesie tłumaczenia mogło prowadzić do przerywania nauki. Było naprawdę dużo nerwów, natomiast mało pracy i to jeszcze nieefektywnej. Jako człowiek spokojny i bezkonfliktowy musiałem podjąć trudną decyzję interwencji u dyrektora, wbrew woli Maksa. Musiałem się przy tym posunąć naprawdę daleko, właściwie niemal do szantażu. Na szczęście udało się wynegocjować pozytywną ocenę końcową. Przy czym nie było to zwykłe wpisanie oceny ale zaliczenie wiadomości podstawowych. Wtedy Maks wreszcie chwycił trochę wiatru w skrzydła. Już potrafił się zmobilizować do pracy już była to inna jakość pracy. Już zdarzało się, że sam (nie przymuszany) potrafił się zabierać za rozwiązywanie zadań. Oczywiście zaległości był ogrom a do tego dochodziła jego nieuwaga, gdyż potrafił przekręcać liczby przy przepisywaniu tzn. np. ze 114 robił 140 i dalej już ciągnął błędną daną. Niestety nie potrafił naprawdę dłużej przysiąść nad matematyką. Wymyślał sobie jakieś limity, że tyle wystarczy i ani myślał walczyć do końca. Podejrzewam, że gdyby jeszcze trochę przysiedział, to miał szansę zdać przy pierwszym podejściu. Do zdania za pierwszym razem zabrakło mu ... jednego punktu. Gdyby wtedy zdał, to pewnie bym jeszcze napisał do matematyka. Widocznie nie miałem pisać. Teraz już mogę odetchnąć. Dla mnie, jako matematyka, to w końcu też jednak byłby dyshonor, gdyby syn nie zdał matury z ... matematyki. Wtedy idealnie by pasowało przysłowie "szewc bez butów chodzi". Szkoda, że to wszystko potoczyło się tak ... a mogło być zupełnie inaczej. Patrząc na moją przeszłość, to mogła być właśnie dla mnie kolejna nauczka. Na szczęście skończyło się dobrze.
_____
Na YT nastąpiło odrodzenie, dzienne wyświetlenia już zaczynają przekraczać 2 tys. - oby tak dalej.

1 komentarz:

  1. Gratuluję Maksowi oraz tobie Jacku! :).

    Odetchnąłem z WIELKĄ ulgą, gdy zobaczyłem nagłówek... i natychmiast wchłonąłem treść tego posta. Twoje komentarze tylko kolejny raz potwierdzają tezę, że jak się chce psa uderzyć to się kij znajdzie.

    Myślę, że winnych można było znaleźć nieco więcej, ale ja tak akurat nie lubię poszukiwać problemów, tylko ich rozwiązania ;).

    Podziwiam cię za to, że dałeś radę ogarnąć kilka trudnych i powiązanych ze sobą wątków: Maksa i jego "tricki", matematyków od siedmiu boleści, wychowawcę i dyrektora oraz całość tego, aby wszystko było na właściwym miejscu.

    Dziwię się, że samodzielnie uczyłeś syna (matematyki), bo ja raczej odradzam tego typu "zabawę". I nie dlatego, że się nie da, tylko dlatego, że najczęściej jest to właśnie bardzo nieefektywne. Zamiast "proszę pana, jak to mam rozwiązać" jest wrzutka w stylu "Nieee, no tato - to jest bez sensu, nie będę tego robił!". A gdyby był u kogoś "z zewnątrz", to nie ma "bo się nie da" ;).

    Oczywiście bardzo ciężko jest pracować z uczniem, który zraził się do matematyki i miał matematyków, którzy powinni pracować w innym zawodzie :(. A jak do tego jeszcze weźmiemy problemy z motywacją, koncentracją i wytrwałością, to aż dziw bierze... że w końcu Maks to wszystko ogarnął!

    Tak czy inaczej, uważam że jest to WASZ wspólny sukces i naprawdę bardzo się cieszę, że w końcu "odfajkowaliście" tę mało przyjemną przygodę z testowaniem syna przez "matematyków". Gratuluję! :)

    OdpowiedzUsuń