wtorek, 23 sierpnia 2011

"Ale fest jade a nie moge dogunić"

Tak powiedział dzisiaj starszy człowiek jadąc na rowerze, gdy mnie mijał na 9-ym kilometrze. Wtedy pomyślałem sobie, że gdybym biegł tylko 10 km, to by mnie wcale nie minął, taki byłem nastawiony psychicznie ale ponieważ planowałem sobie dzisiaj 35 km zatem odpuściłem przyspieszenie. Pierwsza dyszka to 57:20 czyli idealne (dla mnie) tempo maratonu. Druga dyszka też minęła spokojnie tylko troszkę wolniej 58:05 ale do zaakceptowania ale optymizm był duży. Tak duży, iż zaczynając trzecią ddyszkę nastawiony byłem na zrobienie dodatkowej piątki bez zbaczania do domu po picie. Cóż się jednak stało? Na 28-ym kilometrze odechciało mi się już robienia dodatkowych 5-iu. Na 29-ym ... spasowałem i przeszedłem do marszu. Słońce już dosyć mocno świeciło i się przestraszyłem, prawdopodobnie dobiegłbym ten ostatni kilometr i miałbym trzecią dyszkę w godzinę, czyli ponad 2 minuty wolniej ale wolałem nie ryzykować i nie kusić losu. Czyli "ściana" przyszła, czyli trzeba jednak trenować, to łamamie 35 km i wtedy można myśleć o złamani 4h ... a przez 2,5 h wszystko wydawało się takie proste...
W każdym razie dzisiaj przekroczyłem 1000 km w tym roku! Chociaż nie było to w najlepszym stylu, to wypada się cieszyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz